piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział XXI

LEIRE
 Któregoś pięknego dnia przez tę kobietę rzucę to wszystko w cholerę i skończą się moje marzenia o zostaniu lekarzem. Dlaczego Costa musi być zawsze taka ostra dla stażystów i musi traktować ich jak tych najgorszych? Miałam jej serdecznie dosyć.
 Usiadłam chwile w dyżurce, ale było tam jednak za dużo osób bym mogła sobie na spokojnie odsapnąć i się uspokoić. Wyszłam na korytarz, kupiłam w automacie gorącą herbatę i usiadłam chwilę na krzesełku, ale tam też nie dane było mi się skupić. Ciągle ktoś chodził, choć była to noc.
Nie wiem która dokładnie była, ale chyba coś koło pierwszej w nocy. Oczywiście mi ostatnio musiały się trafiać same nocne zmiany.
 Dopadło mnie coś dziwnego i potrzebowałam natychmiastowej chwili wytchnienia. Sama nie wiedziałam czego potrzebuję. Tylko gdzie? Za chwilę pewnie i tak tu znajdzie mnie Costa i coś wymyśli. Wróciłam do dyżurki i zabrałam koc. Ruszyłam w poszukiwaniu jakiejś wolnej sali albo pokoju lekarskiego, jak to zawsze się robiło po kryjomu, ale ciągle ktoś chodził w kółko. Stałam się jeszcze bardziej zła.
 Ruszyłam na ortopedię i od razu poszłam do ostatnich drzwi na korytarzu. W środku panowała cisza i ciemność, więc weszłam po cichu, przymknęłam drzwi, usiadłam bezszelestnie na fotelu w kącie i zaczęłam okrywać się kocem, kiedy zaświeciło się maleńkie światełko obok łóżka.
   - Kto... Leire? - usłyszałam głos Alvaro.
   - Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - szepnęłam.
   - Dopiero zasypiałem - mruknął cicho. 
   - Chciałam gdzieś się schować, ale to może nie będę ci przeszkadzać - mruknęłam. 
   - Zostań - powiedział pewnie, ciągle na mnie patrząc. - I powiedz dlaczego chciałaś się schować.
   - Dostałam dzisiaj w kość i po woli zaczynam mieć wszystkiego po dziurki w nosie - westchnęłam.    - I to naprawdę nie jest miłe, jeżeli od początku ktoś się na ciebie uweźmie i później traktuje cię jakbyś był nikim. 
   - To przez tę wiedźmę? Lekarkę?
   - Jest okropna... Jeszcze kilka lat temu wszyscy ją chwalili, a teraz ponoć jak już się uweźmie na jakiegoś stażystę to później nie ma życia - powiedziałam zła i okryłam się kocem po sam nos.
   - I chcesz się tutaj przed nią skryć? - zaśmiał się cicho.
   - Może przy tobie nie wparuje i mnie od razu nie zje - wywróciłam oczami.
   - Chodź tu do mnie, będzie ci wygodniej - poklepał miejsce obok siebie na łóżku. - Co się tak patrzysz? Przecież cię nie pogryzę - uśmiechnął się.
   - Skąd pewność? - zaśmiałam się cicho, wstałam i ciągnąc za sobą koc, położyłam się obok niego, a on objął mnie ramieniem. 
   - Bo ja to wiem - szepnął. 
   - W razie czego, będziesz mnie bronił - położyłam się na boku i położyłam dłoń na jego torsie. Popatrzyłam na jego twarz i po chwili sama zaczęłam się śmiać. 
   - Z czego się śmiejesz, co?
   - Nic - pokręciłam głową. - Właśnie przypomniałam sobie jak przyszłam do ciebie po kolacji, na której wszyscy się spotkaliśmy, wmawialiśmy sobie, że to niepoprawne, po czym zacząłeś mnie całować - zaśmiałam się cicho. - Z boku to musiało zabawnie wyglądać.
   - Gdybym wiedział, że tamta dwójka też jest taka niepoprawna!
   - Wtedy co? - znów podniosłam wzrok. - Co byś wtedy zrobił?
   - Nie bawiłbym się w ten głupi ślub - spojrzał mi w oczy. - Bardzo tego żałuje.
   - To było dawno - zmarszczyłam brew i oparłam głowę o jego ramię. Cholera, tęskniłam za tym. Za tym, że mogłam go przytulić, ale nie tak jak przyjaciela. Jak kogoś więcej... - Alvaro, a ktokolwiek więcej, prócz Ali, Isco, moich dziewczyn, Pablo i twojego brata o tym wiedział?
   - Nie sądzę.. Myślę, że nie - uśmiechnął się lekko.
   - No, bo.. - przełknęłam ciężko ślinę. - Już nic. Idź spać - westchnęłam. - No powiedz, Leire..
   - Jeszcze nie wiem - jęknęłam, wtulając twarz w niego. - Rano...
   - Dobrze. To dobranoc!
   - Dobranoc, Alvaro - powiedziałam cicho, a on zgasił światło. Ciągle obejmował mnie ramieniem i całą sobą czułam jak miarowo oddycha, jak jego klatka piersiowa opada i podnosi się. Sama przymknęłam powieki i poczułam taki idealny, błogi spokój, którego nie czułam od bardzo dawna. Wiedziałam, że mogę tutaj zostać i mieć wszystko inne w nosie.
Po woli otworzyłam powieki, czując, że naprawdę się wyspałam, a centralnie przed sobą miałam twarz Vazqueza, który mi się przyglądał z lekkim uśmiechem na twarzy.
   - Dzień dobry, śpiochu - szepnął. 
   - Dzień dobry - odpowiedziałam zaspana. - Która godzina?
   - Jest jeszcze wcześnie. Nikt cię nie szukał, uciekinierko - odparł i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak blisko mnie jest chłopak.
   - Costa mnie na pewno zabije.
   - A ja na to nie pozwolę. Niech znajdzie sobie innego kozła ofiarnego - poprawił się i wtedy czubki naszych nosów prawie się ze sobą stykały.
   - Jednak lepiej będzie jak już pójdę - lekko się uśmiechnęłam.
   - O nie... Czyli to jednak był tylko piękny sen? - jęknął i położył niepewnie dłoń na mojej talii, a czubkiem nosa delikatnie potarł o mój.
   - Ale co?
   - Ty - szepnął. - Chciałaś mi coś powiedzieć, a jest ranek - dodał z minął zbitego psa, a ja spuściłam na chwilę wzrok. Alvaro Vazquezie, niech któregoś pięknego dnia trafi cię szlak jasny z nieba! Najpierw mieszasz w mojej głowie, później przez ciebie płaczę, zbieram się, a potem znów sobie o tym wszystkim przypominasz, znów wparowujesz z buciorami w moje życie, a teraz... - Więc? - znów się odezwał, a ja podniosłam wzrok i spojrzałam w jego oczy, w te cudowne źrenice. Przygryzłam dolną wargę i lekko się przysunęłam, dotykając jego ust swoimi.
   - To mi się podoba - uśmiechnął się.
   - Masz czego chciałeś - szepnęłam i się do niego przytuliłam, a on bardzo mocno mnie objął. - Vazquez, dusisz!
    - Bo się tak bardzo cieszę!
    - Pozwolę ci się cieszyć. gdy tutaj wrócę niepożarta przez swoją szefową - wywróciłam oczami. - Alvaro, nie wiem co ja właściwie robię, ale tak, to jest moja odpowiedź na twoje pytania.   - Najlepsza wiadomość jaką mogłem usłyszeć!
   - Więc masz już pomysł jak to będzie wyglądać? - popatrzyłam na niego i w tej chwili poczułam wibrujący telefon w kieszeni. Wyjęłam go i popatrzyłam na wyświetlacz. Dostałam SMS od jednej z dziewczyn, że za dziesięć minut jest jakieś zebranie stażystów.
   - Coś wymyślimy - puścił do mnie oczko. - Jak mnie wypuszczą najlepiej.
   - Dobrze - pokiwałam głową. - Chcąc, nie chcąc muszę już iść - skrzywiłam się.
   - Do zobaczenia później - jeszcze mnie cmoknął.
   - Pozwalam ci się jeszcze zdrzemnąć - puściłam mu oczko i wstałam. Zabrałam koc, który pożyczyłam sobie w nocy z dyżurki. - Cześć - powiedziałam jeszcze i wyszłam z sali. Idąc przed siebie, złożyłam materiał i przycisnęłam go do siebie, zakładając ręce na piersiach. To wszystko oznaczałoby, że dałam szansę Alvaro. Jedyne czego chcę, to znów się nie sparzyć. 

ALICE
  Wychodziłam już z oddziału ginekologi i kierowałam się do mojego przełożonego. Musiałam mu dać swoje zwolnienie lekarskie, na które się jednak zdecydowałam. Ostatnio nie czułam się najlepiej i wolałam zrezygnować z stażu i na razie ze studiów. Dziecko jest dla mnie najważniejsze. Na szczęście dziś na wizycie okazało się, że mój maluszek ma się dobrze, ale i tak wolę być ostrożna.
Chciałam wejść do Alvaro i u niego trochę posiedzieć, ale okazało się, że ma teraz jakieś badania i nie wróci zbyt szybko. Leire też nie miała teraz dyżuru, więc jak na złość musiałam porozmawiać z innymi naszymi koleżankami. Wszystkie wypytywały o dziecko.. i Isco. Przemilczałam fakt, że nie jesteśmy już razem.
Po oddaniu swojego zwolnienia udałam się na małe zakupy. Od zawsze poprawiało mi to humor. Wybrałam się oczywiście do sklepu z dziecięcymi różnościami. Przechadzałam się między półkami i po chwili poczułam rękę na moim ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam swoją teściową. Zatkało minie.
   - Dzień dobry, Ali.

   - Dzień dobry, mamo - powiedziałam niepewnie. - Nie wiedziałam, że jesteś w Madrycie.
   - Musiałam przyjechać. Przecież tak nie może być, Ali - spojrzała na mnie. 
   - Isco sam wolał podjąć decyzję, więc według niego to tak właśnie powinno być - przełknęłam ciężko ślinę.
   - Obie wiemy jaki jest Francisco.. To duże dziecko i sam sobie nie radzi. Może pójdziemy gdzieś usiąść i porozmawiać? - uśmiechnęła się lekko.
   - No dobrze - kiwnęłam głową. - Za rogiem jest taka przytulna kawiarenka.
   - No to super - uśmiechnęła się. - Zapłacę tylko za to i pójdziemy - dodała, więc obie udałyśmy się do kasy. Ekspedientka na obsłużyła i po chwili byłyśmy już w knajpce. Mama zamówiła sobie kawę, a ja ziołową herbatę.
   - Co słychać w domu? - zapytałam by jakoś to rozwinąć i chyba oddalić chwilowo temat jej syna.
   - Sytuacja jest napięta, ale najpierw powiedz mi jak się czujecie? Wszystko w porządku?
   - Nie jest źle, ale na wszelki wypadek przerwałam staż - powiedziałam cicho.
   - Czyli jest coś nie tak, Ali. Jakieś komplikacje? Albo za bardzo się denerwujesz? Zabije tego Francisco, to jego wina! - mówiła jak nakręcona.
   - Mamo, spokojnie.. Po prostu czasami źle się czuję, ale poza tym wszystko jest w porządku.
   - Martwię się o ciebie.
   - Ja to rozumiem, ale niepotrzebnie - uśmiechnęłam się lekko.
   - Wiesz, rozmawiałam dziś rano z Francisco - kiedy wypowiedziała jego imię, zrobiło mi się niedobrze. - Dziwnie się zachowuje.
   - A kiedy wyjeżdża do Anglii? - zapytałam nagle.
   - Na prezentację dopiero. Może się spotkacie jeszcze przed tym?
   - Nie wiem czy chcę - westchnęłam. - Nie wiem jak to będzie.
   - To niemożliwe, abyście przestali się kochać. On udaje, że go nie interesujesz, ale tak nie jest.
   - Ale ja nie przestałam go kochać. Po prostu sądzę, że w małżeństwie powinno się pewne decyzje podejmować razem.
   - Ja też mam takie zdanie - skinęła głową. - I wiesz, to mój syn, zawsze będę go bronić. Małżeństwo nie jest łatwe i macie wspólną historię i myślę, że powinnaś mu wybaczyć.
   - Ale on też powinien zrozumieć co zrobił źle - mruknęłam pod nosem.
   - To daj mu na to szansę, Ali. Ty od razu was skreśliłaś - pokręciła głową. - Tak nie powinno być.
   - To on już podjął ostateczną decyzję. Mógł ze mną wcześniej porozmawiać, a nie działać na własną rękę w tajemnicy przede mną.
   - Oboje jesteście uparci!
   - Najwidoczniej tak się dobraliśmy - spuściłam wzrok.
   - I jesteś pewna swojej decyzji na milion procent?
   - Nie jestem niczego pewna, szczególnie w tym momencie - przerwałam. - Isco działał za moimi plecami i tego nie odwróci.
   - Jednakże nic w tym kierunku nie robi. Nie widzę tego, że on chce bym z nim tam była - westchnęłam. - Przepraszam cię mamo, ale trudno mi o tym wszystkim rozmawiać.
   - A biedny Isco nadal to rozpamiętuje... - zdenerwowałam się. - Mam być szczera? Jeżeli byłabym na jego miejscu i naprawdę chciałabym by moja żona była przy mnie, nie odpuściłabym tak szybko. Takie jest moje zdanie - pokiwałam głową.
   - Jestem jego matką i zawsze będę go bronić, więc proszę cię, Ali.. Porozmawiaj z nim. 
   - Nie rozumiem dlaczego to zawsze kobiety muszą wykonywać ten pierwszy krok... Wiem, że faceci mają swoją dumę, którą bardzo łatwo skrzywdzić, ale bez przesady. Tak jak przyznałaś wcześniej, też jestem uparta - mówiłam pewnie. Tak jest! Oni są tacy nieporadni i to kobiety muszą wszystkim się przejmować. I to jest śmieszne, bo czuję się jakby Isco nadal był maleńkim syneczkiem mamusi, która musi za niego wszystko załatwiać.
   - Ale Ali..
   - Nie, mamo.. Ja już mam dosyć Isco. Zrobił, co zrobił, a ja nie chce mieć takiego faceta - spojrzałam na nią. - Może i mieliśmy wielką miłość, ale to się już skończyło, bo on nie dorósł do bycia w małżeństwie. 

   - Bardzo bym chciała, ale widzę, że nic tutaj nie wskóram - pokręciła głową. - I chyba masz rację, że to on powinien tutaj siedzieć, a nie ja.
   - A znając jego to siedzi w domu i użala się nad sobą z butelką szkockiej - warknęłam zła.
   - Już nic o nim nie mówię - westchnęła. - Co u twoich rodziców?
   - Wszystko dobrze. Przygotują dla nas wspólne święta - uśmiechnęłam się lekko.
   - Pozdrów ich ode mnie, dobrze? Dawno się nie widzieliśmy i nie miałam okazji do ploteczek z twoją mamą - dodała. - A co słychać u Leire? Nadal macie taki dobry kontakt, prawda?
   - Prawda. Studiujemy razem.
   - Zazwyczaj w takich sytuacjach kobiety są dla siebie rywalkami, a tu stałyście się przyjaciółkami. To raczej dobrze - uśmiechnęła się. - Nie chciałabym ci zajmować czas, więc chyba będę się zbierać. 
   - Ja też już się zbieram. Czas wrócić do domu, więc do zobaczenia - ucałowałam ją w policzek. - Niech mama pozdrowi tatę i Antonio.
   - Na pewno to zrobię. Do zobaczenia, kochana.
 Wyszłyśmy razem z lokalu i udałyśmy się w zupełnie inne strony. Ja wsiadłam w taksówkę i odjechałam w stronę rodzinnego domu. Przez tę rozmowę miałam jeszcze większy mętlik w głowie, bo wiedziałam, że będzie bronić Isco. To akurat normalnie, ale nie rozumiem dlaczego nikt nie chciał stanąć na moim miejscu.

1 komentarz:

  1. Przeczytałem wszystkie Twoje opowiadania.Naprawdę ciekawe.Tylko proszę o jedno-nie "puszczaj oczka",nie "rechotaj" i nie"odpalaj silnika".

    OdpowiedzUsuń