poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział XXIII

LEIRE
  Przed samym spotkaniem z rodzicami Alvaro, będąc już jego dziewczyną, bardzo się obawiałam, ale gdy już tam chwilę pobyłam, okazało się, że mogę czuć się tam jak we własnym domu. Przecież byli to ci sami ludzie, z którymi rozmawiałam, tylko przyjaźniąc się z Vazquezem. Spędziłam cudowne święta w Badalonie i strasznie żal było mi stamtąd wyjeżdżać. W przeddzień wylotu, dostałam jasne wskazówki od pani Susany jak sobie radzić z Alvaro i by go pilnować. Chyba naprawdę cieszyła się, że jestem z jej synem. Gdyby tylko wiedziała co my wyrabialiśmy te trzy lata temu...
  Przez święta rozmawiałam tylko przez chwilę z Alice przez telefon gdy składałyśmy sobie życzenia, ale nadal nie pisnęłam ani słówka o mnie i Vazquezie, czy nawet, że jestem w Katalonii! Dzień później razem z Isco udostępnili wspólne zdjęcie, co naprawdę nas zaskoczyło, ale i ucieszyło. Od razu zadzwoniłam do przyjaciółki i o wszystko wypytałam. Podobno pogodzili się w same święta! To słodkie! Postanowili również wyprawić nieduże przyjęcie sylwestrowe w swoim domu w Madrycie, bo zaraz później mają lecieć do Londynu. Isco wreszcie zmądrzał!
   - Wiesz co? Bardziej boję się powiedzieć im o tym niż w momencie gdy mówiłeś rodzicom o tym, że jestem twoją dziewczynom, a ja moim, że mam chłopaka - zaśmiałam się cicho, siedząc na miejscu kierowcy. Jechaliśmy razem z Alvaro właśnie do Isco i Alice.
   - A dlaczego? - zapytał ze śmiechem.
   - Pewnie się ucieszą i tak dalej, ale zaraz zacznie się głupie gadanie, że nam to wmawiali i inne... - wywróciłam oczami.
   - A to prawda! Isco mi żyć nie dawał! 
   - Miałam to samo z Alice! Nie chcesz wiedzieć jak czasami wyglądały nasze rozmowy - zaśmiałam się i skręciłam na osiedle, gdzie mieszkali nasi przyjaciele.
   - Trzeba było ich wcześniej posłuchać - westchnął.
   - Po prostu się przyznaj, że się obudziłeś, kiedy zaczęłam spotykać się z Ericiem - wyszczerzyłam się.
   - On w ogóle nie jest przystojny!
   - Pozwól, że to ja będę określać, który facet jest przystojny, a który nie - powiedziałam i wjechałam na podjazd do Alarconów.
   - No wiesz, byłaś z Isco! - zaśmiał się.
   - Kochanie, według mnie, połowa twoich kolegów jest przystojna i nieziemsko seksowna, ale ciebie nie przebiją - zgasiłam silnik i spojrzałam na niego, przygryzając wargę.
   - Będziemy musieli o tym poważnie porozmawiać - powiedział śmiertelnie poważnie. - Chyba cały Real tu jest - wskazał na samochody.
   - To będzie na kogo popatrzeć - zażartowałam, a on znów popatrzył na mnie "tym" wzrokiem zazdrośnika. - I tańczyć - wyszczerzyłam się.
   - Ze mną!
   - I kulami - zaśmiałam się. - No chodźmy już - dodałam i wysiadłam, obeszłam samochód i zaczekałam aż Alvaro wydostanie się z samochodu. Trochę nam to zajęło zanim dotarliśmy do środka. Bez pukania weszliśmy, bo w mieszkaniu i tak było głośno. Właściciele właśnie rozmawiali z Moratą i jego partnerką, który najwidoczniej święta i nowy rok spędzają w Madrycie.
   - Leire! - zawołała Ali.
   - Obecna - zaśmiałam się.
   - Ej, ale ja też tutaj jestem! - oburzył się Vazquez. 

   - Trudno cię nie zauważyć - odezwał się Alarcon.
   - Zabawne! - pokręcił głową. - Jak dobrze znów was widzieć razem.
   - Isco zmądrzał - zaśmiała się Ali. - Wiesz jak to z facetami.. - spojrzała na mnie.
   - Coś o tym już wiem - uśmiechnęłam się tajemniczo i kątem oka spojrzałam na Alvaro, który ruszył w głąb pomieszczenia razem z Francisco do chłopaków. 
   - Napijesz się czegoś?
   - Jasne, możesz mi zaserwować jakiegoś dobrego drinka, takiego za nas obie - zaśmiałam się.
   - No tak, my nie możemy - pogłaskała się po brzuchu. - Ale nie narzekam, bo Junior to kochane dziecko.
   - Powiesz tak za kilka miesięcy - powiedziałam i obie weszłyśmy do kuchni. - Jak minęły święta u rodziców? - zapytałam i od razu usiadłam na blacie, jak przeważnie automatycznie robiłam.
   - Druga część zdecydowanie lepsza - uśmiechnęła się szeroko. - A twoje? Tylko mi nie mów, że miałaś dyżur..
   - A nie! - wyszczerzyłam się. - Mam wolne od samych świąt i wracam pojutrze i uwaga, w końcu na dzień! Mi też święta minęły bardzo fajnie.
   - To gdzie byłaś?
   - Spędziłam je w Katalonii - uśmiechnęłam się lekko.
   - A co tam robiłaś? - zamyśliła się, a po chwili na mnie spojrzała. - Nie! Tylko mi nie mów, że.. Isco, mężu! - zaczęła krzyczeć.
   - Ale co mam ci nie mówić? - zaczęłam się śmiać i wtedy do kuchni wkroczył zadowolony Alarcon.
   - Wołałaś? Stało się coś?

   - Ty wiedziałeś, że ta dwójka? - wskazała na mnie i Alvaro, który stał za Francisco. - Wiedziałeś?!
   - Ale co wiedziałem? - otworzył szeroko oczy i najpierw popatrzył na mnie, a później odwrócił się do Alvaro, który z kolei sam do siebie zaczął się śmiać. - Nadal nie wiem o co chodzi - ciągnął Isco. 
   - Że są razem! - wyjaśniła mu żona. 
   - No ej, czemu ja nic nie wiem?! - zawył Isco, a my z Vazquezem nadal siedzieliśmy cicho, tylko się uśmiechając. 
   - Tak nas wrobili, widzisz - Alice popatrzyła na nas. - Może jakieś wyjaśnienia?
   - A to wszystko przez niego! - wskazałam na Vazqueza. - To on zaczął majaczyć podczas operacji.
   - Tak czy siak, gratulacje - Isco poklepał przyjaciela po plecach. - Wychodzi na to, że mieliśmy rację - zwrócił się do ukochanej.   - Tak, tylko to oni nas słuchać nie chcieli! Ale zaraz... To wy już od operacji jesteście razem? Przecież to już szmat czasu!
   - Mieliście swoje problemy - uśmiechnęłam się lekko. 
   - Problemy, nie problemy, ale bądź co bądź, powinnam wiedzieć o wszystkim od początku! - westchnęła Ali. - Zawiedliście nas!
   - Ty się teraz nie denerwuj, bo jeszcze zaczniesz rodzić i co wtedy zrobimy? - zapytał Alvaro.
   - Nie filozofuj, tylko idziemy do wszystkich... Nie będziemy tutaj sami siedzieć - zapowiedział Isco i wygonił wszystkich z kuchni. Wyszliśmy do dużego pokoju, gdzie faktycznie było pełno piłkarzy.
   - Hej, nie było tak źle - za mną pojawił się Alvaro, który oparł głowę o moje ramię. 

   - Dobrze, że wyjeżdżają do Londynu. Dadzą nam żyć - zaśmiałam się.
   - I tak będziecie ciągle siedzieć na telefonach - wyszczerzył się. - Leire.. - oparł się o komodę i przyciągnął mnie za dłoń do siebie. - Zamieszkaj ze mną - powiedział pewnie.
   - Co?! - no, no. Zaskoczył mnie!
   - Chciałbym żebyś się do mnie przeprowadziła - powtórzył. - Wiem, że praktycznie jesteśmy razem bardzo krótko, ale chyba bardzo dobrze się znamy, prawda?
   - To prawda, ale to bardzo poważny krok.
   - Boisz się? - popatrzył na mnie łagodnym wzrokiem. - Na początku tylko na próbę.
   - Boję się, że znów się nam nie uda.
   - Nie pozwolę na to - przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. - Nie będę drugi raz takim kretynem jak wtedy.
   - Więc dobrze - skinęłam głową. - Zamieszkajmy razem.
   - Cieszę się - ucałował mnie w czoło i wtedy podszedł do nas Morata, a po chwili jeszcze dwóch kolejnych piłkarzy. Wszyscy wypytywali Alvaro o nogę, operację, o samopoczucie i wszystko po kolei, więc ja odeszłam do grupy dziewczyn. Mamy razem zamieszkać? On zwariował, ale czemu nie? Jeżeli już na jedną próbę się zgodziłam, to powinnam chyba też przystanąć na tą.

ALICE
Było już kilkanaście minut po dwunastej w nocy. Wszyscy staliśmy na dworze i składaliśmy sobie życzenia, popijając szampana. Ja niestety piłam bezalkoholowego, bo Isco nie pozwolił mi nawet lekko zamoczyć ust w jego kieliszku. Taki opiekuńczy się zrobił.
Wszyscy się świetnie bawiliśmy, było dużo naszych znajomych i oczywiście alkohol. To wystarczyło, aby impreza się udała. Była to praktycznie nasza ostatnia noc w Madrycie, więc lekko się smuciłam. Tu się urodziłam i to tu chciałam mieszkać, ale trudno. Za mężem polecę wszędzie.
   - Możemy wracać? - zapytałam Alarcona. - Zimno tu trochę.
   - Jasne, chodźmy - uśmiechnął się i objął mnie ramieniem, wolno prowadząc do środka. Spojrzałam jeszcze w niebo. Wszędzie dookoła było mnóstwo fajerwerków, co wyglądało przepięknie.
   - Będziemy mieli jutro co robić - zaśmiałam się widząc porozwalane plastikowe kubki i butelki.
   - Przynajmniej się czymś zajmę by nie myśleć o bólu głowy i kacu - uśmiechnął się i zaraz za nami zaczęli się pojawiać pozostali. Zapewne ich też zaczął wyganiać mróz.
   - Dlatego od teraz już nie pijesz!
   - Ale, Ali... - mruknął.
   - Co tam mu już zabraniasz? - zaśmiał się stojący obok Morata.

   - Pić. Musi jutro mi pomóc z ogarnięciem domu - spojrzałam na niego surowym wzrokiem. - Już więcej nie pije.
   - No dobrze, już dobrze - Isco uniósł obie dłonie. - Myślę, że nam się dziś wszystko udało. 
   - Prawda - pokiwał głową Morata. - Impreza jest zajebista, tylko szkoda, że gospodyni pić nie może. 
   - Gospodyni jeszcze się w życiu opije i ja tego dopilnuję - zaraz za nim pojawiła się uśmiechnięta Leire wraz ze swoim Alvaro. 
   - Słyszałeś to, Vazquez? - spojrzał na niego mój mąż. 
   - Moja kobieta chce rozpijać twoją - zaśmiał się. - Dlatego trzeba je dobrze pilnować - dodał. 
   - Od jutra nie wychodzą z domu! - zarządził Isco.
   - Isco, nie przesadzaj - wywróciłam oczami. - Alvaro przecież nie miał tego na myśli! 
   - O! Już buzują hormony - zaśmiał się. 
   - W końcu to normalne - dodała Leire. - Kurczę, nie mogę sobie wyobrazić, że będziecie tak daleko! - jęknęła. 
   - Musicie nas odwiedzać - szepnęłam. 
   - Jeżeli tylko się da - odparła blondynka. 
   - I tak ma być!- A co robicie z tym domem? - zapytał nagle Morata. - Sprzedajcie, wynajmujecie, zostawiacie?
   - Isco chce sprzedać, a ja zostawić - mruknęłam cicho. - Chciałabym tutaj wrócić z Juniorem.
   - Może wynajmijcie jakimś studentom do wakacji? - zaproponował Morata.
   - Tak, a jak wrócą na te wakacje to zastaną dziury w ścianach - zaśmiał się Vazquez.

   - Jeszcze zobaczymy. Na razie nie ma co denerwować mojej księżniczki - ucałował mnie w policzek.
   - Tak czy siak - zaczęłam. - Nie stójmy i nie gadajmy. Muzyka leci z głośników i możemy jeszcze tańczyć! - dodałam.
   - Albo pić! - zawołał Morata.
   - Ja i tak nie potańczę, wiec chodźmy, Alvaro - zwrócił się do niego Katalończyk, po czym spotkał się z gniewnym spojrzeniem blondynki. - No Leire, nooo...
   - Idź! - zamachała dłonią.
   - Kochanie, to może ja też?
   - Isco... - warknęłam.
   - No puść go - zaśmiała się Leire. - Przecież długo nie zobaczą się w takim towarzystwie - puściła oczko.

   - Ale jutro nie ma się zmiłuj - jęknęłam, bo wiem, że i tak by poszedł. Uśmiechnął się szeroko i podziękował.
   - W razie czego nawet ja ci pomogę - odezwała się dziewczyna, a na chłopaki odeszli do stolika. - Dobrze, że doszliście do porozumienia - uśmiechnęła się.
   - To ten jedyny. Wiesz.. Myślę, że wiedziałam to już na ślubie Amata - zaśmiałam się.
   - Kochana, wtedy to byłaś wielce zakochana w moim obecnym chłopaku - zaśmiała się i obie usiadłyśmy na kanapie.
   - Może nam się tak tylko wydawało.. - pogłaskałam się po brzuszku. - Leire, on kopnął!
   - Co? - szeroko otworzyła oczy. - Naprawdę? To cudownie!
   - Sama zobacz! - zabrałam jej dłoń i przyłożyłam do miejsca, gdzie kopał mały.
   - To takie... - zacięła się. - Nawet nie wiem jak mam to określić, ale to coś wspaniałego.
   - Muszę pokazać Isco.. - ciągle się uśmiechałam. - Na chwilę cię opuszczę, przepraszam.
 Znalazłam go wśród chłopaków, którzy byli. Odciągnęłam na chwilę na bok i bez słowa przyłożyłam dłoń do brzuszka. Popatrzył na mnie zszokowany, ale po chwili zaczął całować miejsca, gdzie kopał mały. To było coś wspaniałego.
Byłam w tej chwili cholernie szczęśliwa. Miałam wspaniałego męża, któremu niedługo urodzę syna i wspaniałych przyjaciół. Patrząc na Leire i Alvaro moje serce się radowało. Ta dwójka powinna być ze sobą. Cóż, ta cała historia z naszą czwórką.. To chyba przeznaczenie. 



I to by było na tyle :)
Dziękujemy! 

sobota, 4 lipca 2015

Rozdział XXII

ALVARO
 Czasami mam wrażenie, że od jakiegoś czasu wygrałem życie! Leire dała mi drugą szansę, której za żadne skarby nie mam zamiaru zmarnować. Wyszedłem ze szpitala, przesiedziałem kilka dni w swoim mieszkaniu, bo przecież nigdzie i tak nie mogłem się ruszyć. Leire przychodziła wtedy kiedy nie miała dyżurów. Czyli praktycznie w dzień, bo ta jej lekarka nadal wyrzucała ją na nocne zmiany. Siedzieliśmy chwilę razem, a później blondynka zwijała się w kłębek i musiała chwilę pospać. Teraz już wcale praktycznie nie bywała w swoim mieszkaniu, prócz krótkich chwil by zabrać czyste ubrania.
 Ale w końcu nadszedł czas świąt. Leire udało się wywalczyć bardzo długi urlop, bo do pracy miała wrócić dopiero po nowym roku. Stwierdziła, że opłacało się chwilę pocierpieć by teraz odpocząć. Zaproponowałem jej wspólne święta w Badalonie u moich rodziców. Musiała się zastanowić, ale w końcu ją przekonałem. Najcięższą sprawą była mama Leire. Gdy dziewczyna dzwoniła do niej z informacją, że te święta spędzi gdzie indziej, ta zaczęła na nią krzyczeć, ale ja zabrałem jej telefon, grzecznie się przedstawiłem i powiedziałem, że porywam jej córkę na święta, bo nie wyobrażam tego czasu bez niej. Jej mama wtedy zamilkła i odpowiedziała, że chyba się zgadza.
 I to była druga osoba, która dowiedziała się, że jestem z Leire. Pierwszy był Pablo, któremu nie trzeba było dużo czasu by to wywęszyć. Nie mówiliśmy też na razie o tym Isco i Ali, bo chyba tak w tym momencie będzie lepiej.
   - Na pewno rozmawiałeś z rodzicami, że nie przyjeżdżasz sam, prawda? - zapytała blondynka, oparta o moje ramię i ściskająca moją dłoń. Siedzieliśmy w samolocie i niedługo pewnie dostaniemy informację, że będziemy lądować.
   - Zapomniałem - wyszczerzyłem się. 
   - Alvaro! - zawołała z grymasem i uderzyła mnie w ramię. - Jesteś głupkiem, wiesz? 
   - Kochanym głupkiem - zaznaczyłem oczywiście.  
   - No dobrze, ale co jeżeli twoim rodzicom to się nie spodoba, co? Może... - zaczęła gadać jak najęta.
   - Może, może, może... - przerwałem jej. - Leire, powiedz mi, do kogo ciągle wydzwaniała moja mama, by dowiedzieć się co ze mną? To znaczy, że cię lubi! 
   - No dobrze, niech będzie - skinęła głową z grymasem. - Ale może nie chce spędzić świąt z obcą kobietą, co? 
   - Mówisz tak, jakbyś wcale nie znała moich rodziców - zaśmiałem się. - Jeżeli ja chcę spędzić ten czas z tobą, to oni też. 
   - Powiedzmy, że ci wierzę - uśmiechnęła się lekko.
   - No i pięknie - ucałowałem ją w czubek głowy i wtedy usłyszeliśmy powiadomienie i zapięciu pasów i podchodzeniu do lądowania. Niedługo później już szliśmy dużym holem barcelońskiego lotniska, to znaczy, ja sobie kuśtykałem o kulach... Leire niestety ciągnęła za sobą walizkę i miała na ramieniu moją niedużą torbę. Ja bym to robił, ale niestety nie miałem jak. Rozglądałem się po pomieszczeniu, bo miał tu na nas czekać Raul albo mój ojciec. Jednak po chwili zauważyłam zmierzającego do nas mojego młodszego uśmiechniętego brata.
   - Leire! - wyszczerzył się i najpierw przywitał z nią. - No i braciszek - zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu. - Mama już się nie może doczekać aż was przywiozę. Mówi tylko o tym od wczoraj - wywrócił oczami.
   - Doprawdy? - Leire spojrzała na mnie i chyba zrozumiała, że znów dała się wkręcić. Moi rodzice bardzo dobrze wiedzieli, że przywożę ze sobą Alvarez, a najbardziej z tego ucieszyła się właśnie mama. - Raul, bardzo cię proszę, gdy twój brat będzie już w pełni sprawny, przypomnij mi żebym się zemściła. 
   - Z przyjemnością - uśmiechnął się szeroko.
   - Lepiej pomóż Leire - pouczyłem go. - Widzisz, że się męczy z torbami.
   - Spokojnie, nie denerwuj się, bo ci się jeszcze zmarszczki porobią i Leire już cię nie będzie chciała! Już miałem to zrobić - powiedział chłopak i zabrał od niej walizkę.
   - Im starsze tym głupsze - skwitowałem kręcąc głową. Dziewczyna tylko cicho się zaśmiała i wolnym krokiem, ze względu na mnie, ruszyliśmy do wyjścia. Raul miał szczęście, bo zaparkował dosyć blisko i chwilę później już siedzieliśmy wszyscy w samochodzie. Było zimno, ale śniegu zero! 
   - Denerwuje się - powiedziała nagle blondynka.
   - Leire, wyobraź sobie, że jedziesz na urlop i nic cię nie musi interesować - zaśmiałem się i popatrzyłem na nią.
   - Jedziemy do twoich rodziców!
   - Nie dziwiłbym się gdybyś ich wcale nie znała - wtrącił się mój brat, zmieniając bieg.
   - Ali tak nie panikowała, prawda? - zapytałem brata.
   - Ale ja nie jestem Ali - wywróciła oczami.
   - I tu racja, nie jest nią - odezwał się. Czy mi się zdawało, czy Raul chce się jej przypodobać? - Niedługo będziemy - dodał. 
   - Bez stresu, kochanie. Będzie dobrze - uśmiechnąłem się do niej. - Spędzimy razem cudowne święta. 
   - Przytaknę - westchnęła i oparła się o zagłówek. Faktycznie, niedługo później już ujrzałem swój rodzinny dom, do którego zawsze mi tęskno. Jednak ten sentyment zostaje bardzo długo! Wysiedliśmy z samochodu i we dwoje ruszyliśmy do wejścia, bo młody miał się zająć naszymi rzeczami. Otworzyłem drzwi i przepuściłem ją przodem do środka. Ta weszła niepewnie i zaczekała aż do niej dołączę.
   - Jesteśmy! - zawołałem. 
   - No w końcu, syneczku! - w korytarzu pojawiła się mama. Od razu nas wyściskała i zaprosiła do środka. - Ojciec zaraz wróci z pracy.
   - To świetnie - powiedziałem i pociągnąłem za sobą Leire do dużego pokoju, zaraz za moją mamą. - Nie mogliśmy się doczekać przyjazdu tutaj - dodałem i kątem oka spojrzałem na blondynkę. 
   - Chyba ty, bo Leire jest przejęta - zaśmiała się mama. - Ale spokojnie, kochana. Taka dziewczyna jak ty nie ma się czego obawiać.
   - Jak ja? To znaczy? - zapytała niepewnie z lekkim uśmiechem. 
   - Piękna i mądra - usłyszałem głos ojca, który musiał już wrócić. - Dzień dobry - podszedł do nas.
   - Dzień dobry - Leire skinęła głową. Zaraz.. Czy ona się speszyła? To, że jest piękna i mądra jest zaledwie garstką tych wszystkich określeń, które ją dotyczą!
   - Cześć, tato - uśmiechnąłem się. - Dobrze cię widzieć - dodałem.
   - I od razu chcielibyśmy ci podziękować za opiekę nad tym kaleką - powiedziała mama. - Przecież on się bronił rękami i nogami, żebyśmy nie przyjeżdżali, bo sobie niby poradzi. 
   - Bo ja już jestem dużym chłopcem, prawda?
   - Po operacji i o kulach - odezwał się ojciec. - Synu, już nie narzekaj. Okazało się, że miałeś dobrą towarzyszkę.
   - Najlepszą, tato, najlepszą! 
   - Oj, już dobrze, bo będziemy tak stać jeszcze rok - mama machnęła ręką. - Zaraz będzie gotowy obiad, więc najlepiej już siadajcie. Leire, pomożesz mi? - zapytała jej, a dziewczyna od razu pokiwała głową z uśmiechem i obie zniknęły w kuchni. Obaj z tatą usiedliśmy w salonie, a on dziwnie wbił we mnie wzrok.
   - No co? - zapytałem.
   - No nic, dobrze, że ją przywiozłeś - powiedział zadowolony i się zaśmiał. Tak jak przewidywałem, to będą udane święta! Czuję to.

ISCO
  Ani ja, ani Ali nie zrobiliśmy nic, aby być znów razem. Wiem, że zawiniłem i wiem, że to moja wina. Szkoda, że dopiero teraz, kiedy za kilka dni wyjeżdżam do Londynu. To moje ostatnie dni w stolicy Hiszpanii, bo nawet na Święta Bożego Narodzenia nie pojechałem do domu, do Malagi. Wszyscy mnie zapraszali i cały czas prosili bym przyjechał, ale zostałem tutaj. Wierzyłem w cud. Wierzyłem, że to ostatnia szansa, by być z Ali.
Odwaliłem się w garnitur, postarałem się o najpiękniejsze kwiaty i najsmaczniejsze ciasto i wybrałem do rodziców Ali. Byłem pewien, że przerwę im w świątecznej kolacji, ale nie chciałem być sam. Nie dziś. Dziś chciałem być z Ali i naszym dzieckiem.
Przed domem miałem lekkie zawahanie, ale skoro już tu jestem to muszę zadzwonić. I tak to zrobiłem. Po dłuższej chwili w drzwiach stanęła Ali w pięknej, czarnej sukience, która podkreślała jej brzuszek.
   - Cześć - uśmiechnąłem się lekko. 
   - Isco? - zmarszczyła brew. - Co tutaj robisz? - zapytała cicho.
   - Chciałem ci życzyć wesołych świąt.
   - Dziękuję i wzajemnie - odpowiedziała i pomyślała chwilę. - Wejdziesz?
   - Chętnie. Jest trochę zimno - skinąłem głową. Zrobiła krok do tyłu i przepuściła mnie w progu, po czym zamknęła drzwi. Wręczyłem jej kwiaty, za które podziękowała i odwiesiłem płaszcz na wieszak. 
   - Wejdźmy - szepnęła i wskazała na salon. 
   - Dobry wieczór - przywitałem się z rodzicami. - Mam nadzieje, że nie przeszkadzam.
   - Witaj. To zależy - odezwał się jej ojciec i popatrzył na Alice.
   - Tato, jest dobrze. Są święta i Isco powinien zostać.
   - Siadaj. Nałożę ci jedzenia - odezwała się mama. 
   - Dziękuję - kiwnąłem głową i zaczekałem aż Ali usiądzie, a później sam to zrobiłem. Wcześniej przecież czułem się tutaj swobodnie, a teraz mam odczucie jakbym był tu pierwszy raz. Denerwowałem się.
   - Jestem zdziwiona, że nie pojechałeś do rodziny na święta - odezwała się pierwsza Ali.
   - Ty jesteś moją rodziną - spojrzałem na nią. 
Alice na chwilkę zaniemówiła i spuściła wzrok, ale ciszę przerwała jej matka, która podsunęła mi pełny talerz. 
   - Proszę, Isco - uśmiechnęła się lekko, a ja podziękowałem. 
   - Mam wrażenie, że przeszkadzam i zepsułem wam rodzinną kolacje - przed ostatnie słowo mocno zaakcentowałem.
   - Przestań, jest w porządku - mama Alice machnęła ręką. - W końcu też do niej należysz.
   - To zależy od Alice.
   - Porozmawiamy o tym po kolacji, dobrze? - odezwała się dziewczyna.    - Dobrze - skinąłem głową i zabrałem się do jedzenia. Czułem, że wzrok rodziców był skierowany na mnie. Obserwowali mnie i trochę się krępowałem, ale dałem radę. Ali poprosiła mnie byśmy poszli na górę i porozmawiali.
   - Myślałam raczej, że polecisz do rodziców i prosto stamtąd do Londynu - powiedziała, gdy wchodziliśmy do jej pokoju.
   - Też tak myślałem, ale musiałem cię jeszcze zobaczyć. I brzuszek.. Dzidzia jest już spora - uśmiechnąłem się pod nosem. - Mógłbym.. - spojrzałem na nią i wskazałem głową na brzuch.
   - Chyba... - zawahała się, przełykając ślinę. - Tak.
Przysunąłem się do niej lekko i pogłaskałem brzuch. To było cudowne uczucie.. Nie do opisania.
   - Hej, maluszku. Tu tatuś - pocałowałem brzuch. - Tęskniłem za tobą i mamusią.

   - Wystarczy - szepnęła.
   - Naprawdę za tobą tęskniłem, Alice. I tak mi głupio, że nie zadzwoniłem ani razu - ciągle na nią patrzyłem. Wydawała się bardzo smutna i wiedziałem, ze to z mojego powodu.
   - Może dlatego, że przez cały ten czas miałeś mnie daleko? - warknęła i skrzyżowała ręce na piersiach.
   - Popełniłem dużo błędów, ale chce to naprawić. Chce być z tobą, tylko teraz nie wiem czego ty chcesz - szepnąłem znów się do niej przybliżając.
   - Ponieważ to wszystko spieprzyłeś! Sam chciałeś nam wszystko ułożyć!
   - Cholera, przepraszam! Przepraszam! Żałuję tego wszystkiego i sam teraz się pytam dlaczego tak zrobiłem... Przepraszam, Ali - westchnąłem. Czułem się teraz bez sił. Zrozumiałem, że bardzo mi jej przez ten czas brakowało. Jaki ja głupi i zaślepiony głupotą musiałem być? 

   - Jesteś dupkiem, Alarcon.
   - Masz całkowitą rację, Ali - odpowiedziałem automatycznie. - Dupkiem, który kocha cię ponad wszystko. 
   - Wybrałeś już dom? - zapytała. Chyba chciała zmienić temat.
   - Chciałem to zrobić, ale kompletnie nie miałem do tego głowy.
   - Może mogłabym pomóc, skoro mamy tam razem zamieszkać?
   - Słucham? To znaczy... Ali! - uśmiechnąłem się szeroko i mocną ją do siebie przytuliłem.
   - Isco! Dusisz nas!
   - Ojej, przepraszam - od razu rozluźniłem uścisk. - Po prostu się cieszę! Cieszę się niewyobrażalnie - ucałowałem ją w czoło.
   - Ty mi lepiej wymasuj stopy, bo mnie tak bolą. Dawno nikt o nie nie dbał - roześmiała się.
   - Kocham cię, Ali i będę ci je masował do końca życia - uśmiechnąłem się.
   - Słyszałeś, Junior? - powiedziała do brzucha. - Tatuś powiedział, że będzie mnie masował do końca życia!
   - No to się wkopałem - mruknąłem, drapiąc się po głowie.
   - Mam świadka - wyszczerzyła się słodko. 

   - Dobrze. Niech tak będzie - położyłem się, a ona od razu obok mnie. - Wesołych Świąt, kochanie.
   - Wesołych Świąt - uśmiechnęła się i pocałowała mnie. 
   - Pora spać, co? - zapytałem, a ona skinęła głową. - Leć do łazienki, a ja przyszykuje łóżko - uśmiechnąłem się. Pół godziny później leżeliśmy wtuleni w sobie i zasypialiśmy.