Siedziałam przy stole z Francisco i czytałam poranną prasę. Przeważnie interesowały mnie inne sprawy, niż sport, ale czasem tam zaglądałam. W końcu Isco jest piłkarzem i piszą również o nim. Natknęłam się na artykuł, gdzie było napisane, że czas Alarcona w Realu się skończył, że nie ma formy.. Ciężko mi było na to patrzeć. Wiem, że Isco się stara i daje z siebie wszystko, a te szmatławce jadą po nim jak po psie. Jeszcze niedawno Francisco był podstawowym zawodnikiem i pomagał drużynie, a teraz co? Niby jest już niepotrzebny i można go wyrzucić?
- Co czytasz? - zagadał Isco, który popijał kawę. Nie chciałam go smucić, więc odłożyłam gazetę na bok i szeroko się uśmiechnęłam.
- O nowych lekach. Podobno to coś ekstra - skłamałam.
- Na tym się akurat nie znam.
- No widzisz, dlatego warto mieć lekarza w domu - puściłam do niego oczko.
- Wiem o tym, ale i tak się o ciebie martwię. Zwłaszcza teraz, kiedy jesteś w ciąży - pogłaskał moją dłoń.
- Isco, ciąża przecież to nie choroba - pokręciłam głową. - Wszystko jest ze mną w porządku.
- Ale może na ten czas przerwałabyś studia.. Zawsze możesz źle się poczuć i lepiej abyś była w domu.
- To na razie początek i czuję się wyśmienicie, jeżeli później będą jakieś komplikacje to na pewno to zrobię, ale teraz wszystko jest okej - uśmiechnęłam się lekko i pogłaskałam go po policzku.
- No dobrze.. Z tobą i tak nie wygram - westchnął, kończąc swoją kawę. - Zawieźć cię gdzieś czy zostajesz w domu? Bo ja mam dziś wolne.
- Równie dobrze możemy zostać w domu - szepnął.
- Możemy - zachichotałam. - Ale moja mama ostatnio się skarżyła, że rzadko u nich bywamy.
- W końcu musielibyśmy jej powiedzieć o wnuku - zaśmiał się. - Zaprośmy ich na kolacje w jakiś dzień i ja zadzwonię po swoich oraz Antonio.
- Może w sobotę? - zaproponowałam.
- Kochanie, mam mecz.
- Przecież i tak nie będziesz grał - wymsknęło mi się.
- To nie zmienia faktu, że mam tam być - mruknął sobie pod nosem. Troszeczkę chyba to w niego uderzyło.. Nie musiałam.
- Masz rację. Nie powinnam tego mówić, kochanie - wstałam z krzesła i podeszłam do niego, przytulić się do jego pleców. Teraz powinnam go wspierać, a nie jeszcze dobijać.
- Okej - mruknął. - Wszyscy wiedzą i widzą jak jest.
- Kochanie, dla mnie jesteś najlepszy.
- Dzięki - szepnął i ucałował wierzch mojej dłoni. - To co jednak dziś robimy? - uśmiechnął się lekko.
- Pomyślisz, że zwariowałam, ale wybrałabym się do sklepu dziecięcego..
- To co najpierw chce kupić moja żona? - pociągnął mnie za rękę i usadowił na swoich kolanach, ciągle się szczerząc. - Ubranka, buciki, a może kołyskę?
- Strój tatusia - odparła z uśmiechem.
- Ale jeszcze nie wiemy czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka - zaśmiał się. - Właśnie.. Powiedzmy, że imię dla chłopca mamy.. A wersja dla córki?
- Jak to.. Alice Junior - zaśmiałam się dźwięcznie.
- Mój głuptas - Isco pokręcił głową. - To chodź, zbieramy się i możemy jechać.
- Ale muszę się wymalować! Chyba nie chcesz, abym tak pojechała - spojrzałam na niego.
- Przecież i bez tego wyglądasz cudownie!
- Oczywiście - mruknęłam cicho i chciałam go pocałować w policzek, ale poczułam zapach jego perfum i zrobiło mi się nie dobrze. Szybko zakryłam sobie ręką buzie i pognałam do łazienki.
Wpadłam do środka i od razu zatrzymałam się przy muszli klozetowej, po czym stało się to co miało się stać. Po chwili wpadł tam i Isco, który z lekkim uśmiechem oparł się o framugę i wpatrywał we mnie.
- Idź stąd, proszę - jęknęłam tylko, a on jak na złość przykucnął przy mnie i pogłaskał mnie po głowie.
- Nie pójdę - zaśmiał się. - Nie w takich sytuacjach cię przecież widziałem, a teraz to normalne - dodał.
- Francisco - spojrzałam na niego. - Idź przygotuj się do wyjścia, bo ja muszę teraz zostać sama.
- No dobrze, dobrze - uniósł dłonie. - Tylko nie bij - pocałował mnie w czoło i wyszedł, a ja w tym momencie poczułam kolejny przypływ mdłości.
Minęło trochę czasu zanim mogłam wstać i zabrać się za ''ogarnianie''. Na całe szczęście Isco był cierpliwy i dzielnie na mnie czekał w salonie, bawiąc się swoimi telefonem.
- Vazquez też jest w centrum - uśmiechnął się do mnie.
- A to niespodzianka - zaczęłam ubierać swoje buty w przedpokoju. - Isco, zauważyłeś, że bez tamtej dwójki byłoby tak pusto? Zawsze ich pełno - zaśmiałam się.
- Bo my jesteśmy jak stare małżeństwo - zaśmiał się, podchodząc do mnie. - Ale nie wyobrażam sobie, że to Leire byłaby teraz moją żoną.
- Ale to wszystko zaczęło się od nich, nie uważasz? Gdybym nie była z Alvaro, nie pojawiłabym się na weselu Jordiego i Mel, a gdyby nie Leire, nie podszedłbyś do nas sam tak szybko - zachichotałam, kierując się do drzwi.
- To prawda, ale bardzo mi się tam podobałaś. Nie mogłem oderwać od ciebie wzroku i bałem się, że Alvaro to zauważy - wyszliśmy z domu. Isco objął mnie ramieniem i skierował nas w stronę wyjścia z naszego podwórza. Mieszkaliśmy niedaleko centrum, więc woleliśmy się przejść.
- On wtedy był za bardzo oczarowany twoją ówczesną dziewczyną. W sumie to było wtedy za bardzo pogmatwane..
- Ale i tak moim ulubionym momentem jest ten, kiedy uciekasz sprzed ołtarza - znów zaczął się ze mnie nabijać. Isco przy każdej możliwej okazji wypominał mi, że uciekłam od Alvaro i narobiłam szumu na cały kraj. Ale to moja wina, że to pan Alarcon zakręcił mi w głowie?
- Tak, tak. Słyszę to po raz milionowy - wywróciłam oczami. Chwilę później byliśmy już pod najbliższym centrum handlowym. Weszliśmy do środka i od razu wyjechaliśmy na pierwsze piętro, gdzie na ławce siedział Vazquez, wpatrzony w ekranik swojego telefonu. Jak zawsze!
ALVARO
Od rana słuchałem gadaniny Pablo.. Baaa! Nie od rana.. Od jakiegoś miesiąca, bo ciągle paplał o tym samym. Codziennie wypytywał mnie o moją opinię dotyczącą każdego jego pomysłu na oświadczyny. Tak, po trzech latach związku z Julią, którą i tak poznał dzięki mojej znajomości z Leire, postanowił poprosić ją o rękę. Dziś po treningu wyciągnął mnie do sklepu z biżuterią bym pomógł mu w wyborze pierścionka zaręczynowego, bo przecież już raz taki wybierałem. Żartowniś.. Przystanął na wersji zaproszenia jej do ich ulubionej restauracji, jakiś spacer i takie szmery bajery. Jeszcze się skończy, że znów z Leire będziemy świadkować naszym przyjaciołom.
Po tym jak już Sarabia wybrał pierścionek, podziękował mi za towarzystwo i już go nie było. Napisałem więc do Isco co ma dziś w planach. Odpisał, że wybiera się z Ali na małe zakupy, a że byłem już na miejscu, postanowiłem na nich trochę zaczekać. I tak nie miałem nic do roboty.
Pojawili się po jakichś piętnastu minutach, oboje uśmiechnięci, w momencie gdy dostałem jednocześnie z pięć SMSów od tego pacana, że boi się tego wieczoru. Dopiero był taki pewny i cwany, a już pęka. Ma jeszcze kilka godzin, więc pewnie zmieni zdanie z milion razy.
- Cześć, samotniku - usłyszałem głos Alice i uniosłem głowę.
- No witajcie - uśmiechnąłem się. - Jak leci?
- Wszystko w porządku, a ty co tu tak siedzisz? - zapytał Alarcon.
- Nie mam nic do roboty, więc siedzę, podziwiam widoki - mruknąłem, wodząc wzrokiem za dwiema pannami, które właśnie nas mijały. Zgrabna figura, ale typowe plastiki.
- Całkiem, całkiem - skinął głową, za co dostał po głowie od Ali.
- Ale i tak nie ta liga - dodałem. - Pablo mnie tu wyciągnął, ale powodu chyba wolę nie zdradzać, bo boję się, że to pójdzie pocztą pantoflową i dojdzie do Julii.
- Oświadczy się jej? To super! - zapiszczała Ali, a my spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Nie rozumiem dlaczego kobiety są tym takie podekscytowane. Ech, pamiętam jeszcze nasze zaręczyny.
- Ej, ale cicho, bo będzie, że wypaplałem.. - mruknąłem. - Poza tym, Pablo jak Pablo.. Najpierw kozaczy, a później sto razy się zastanawia. Ale w sumie już na nich czas - zaśmiałem się.
- No przecież Julia jest w ciąży, więc na co on czeka?!
- Ciąży?! Jakiej ciąży?! - popatrzyłem na nią zdziwiony. Sarabia mi nic nie mówił! A może sam nic nie wie?
- To na razie tajemnica, ale rozmawiałam z nią kilka dni temu i przyznała mi się, że też jest w ciąży.
- Widzisz, Vazquez.. Wszyscy rodziny zakładają, a tylko ty i ta druga myślicielka zostaliście w tyle - stwierdził roześmiany Isco.
- Gdybyś mi nie sprzątnął narzeczonej sprzed nosa, to też bym miał już rodzinę! - odparłem szybko.
- Nie chcę ci przypominać, ale ty w tym czasie też nie próżnowałeś - pokiwał głową. To nie tak, że rozpamiętuje to wszystko. Wiem, że kochałem Alice, ale później było to raczej przyzwyczajenie, co uświadomiłem sobie spotykając się z Leire. Teraz Ali jest moją przyjaciółką, a w żartach nie raz wypominamy sobie to wszystko razem z jej mężem.
- I można powiedzieć, że jesteście kwita - odezwała się Ali.
- I lepiej chodźmy już do tego sklepu! Chce kupić coś naszej kruszynce - powiedział Alarcon. - Idziesz z nami?
- A pójdę - stwierdziłem. - Znając Pablo, już niedługo i tak będzie mnie wyciągał w takie miejsca!
Ruszyliśmy więc w stronę sklepów dla dzieci. Przez pierwsze półtorej godziny chodziłem za nimi niczym cień pomiędzy półkami z ubrankami, smoczkami, butelkami, a później nosidłami, łóżeczkami i wózkami. Swoją drogą, to nawet nie wiedziałem, że jest tyle rodzajów wózków! Ale, mniejsza o to... Następne dwie godziny przesiedziałem z Isco na ławce, pilnując torebki Alice, bo ta wpadła w wir zakupów w dziale ubrań dla ciężarnych. Gdy ona już odpuściła, to my z Isco polecieliśmy do sportowych sklepów. Taka odskocznia od samych damskich fatałaszków. Później usiedliśmy sobie w jednym z barów, bo zgłodnieliśmy. Zamówiliśmy dania i razem z Isco wgłębiliśmy się w tematy ostatniej kolejki La Ligi, a Alice odpłynęła do swojego telefonu. Chyba z kimś ciągle SMS-owała. Pewnie z Leire albo inną koleżanką. Właśnie! Leire dziś miała mieć tę randkę z tym jej całym doktorkiem!
- Leire jest w centrum - odezwała się Ali.
- A to nie miała być z tym całym Ericiem? - zdziwił się Alarcon.
- Właśnie z nim jest, geniuszu - odparła z uśmiechem.
- Co to za randka w galerii? - zaśmiałem się.
- Normalna. Kobiety lubią takie spotkania - broniła tego doktorka Alice.
- Tak? - Isco zerknął w jej stronę.
- Uważaj, Ali. On ci to zapamięta - pokręciłem głową. - Dobrze, że sobie tak szczegółowo każdych relacji nie zdawałyście te trzy lata temu.
- Bo nie wiedziałam, że mój narzeczony jest taki zdradliwy!
- Hej, hej.. Mów za siebie - pokazałem jej język. I w tym momencie zauważyłem jak po drugiej stronie holu, przy niewielkim stoisku z kawą staje Leire i obok niej troszkę wyższy mężczyzna, brunet z ciemniejszą karnacją. O czymś rozmawiali i ciągle uśmiechali się do siebie.
- A ty na kogo tak patrzysz? - zainteresował się Alarcon.
- A nie.. - mruknąłem, ale Isco był szybszy i odwrócił się do tyłu.
- O, Leire! A ten typ to musi być ten wasz ideał - zaśmiał się do swojej żony.
- Przystojny, prawda? - zapytała, również się odwracając.
- Czy ja wiem czy znów taki przystojny - mruknąłem, udając, że ich nie obserwuje.
- Alvaro! On jest bardzo przystojny!
- Niech ci będzie - machnąłem ręką i znów popatrzyłem w tamtym kierunku. Ten cały Eric właśnie odgarniał kosmyk włosów z policzka Leire!
- Alvaro wygląda na zazdrosnego, prawda Ali? - Isco znów zaczynał swoją gadkę. Ubzdurał sobie, że ja ciągle coś czuje do Leire i jestem zazdrosny o każdego jej faceta.
- Prawda - pokiwała energicznie głową. - Boże, głupku! Zrobiłbyś coś - popatrzyła na mnie.
- No ale co mam zrobić? - zapytałem głupkowato.
- Podejść nie podejdziesz, bo się wstydzisz - zaśmiał się Alarcon.
- Kogo mam się wstydzić? - otworzyłem szeroko oczy. - Tego pożal się Boże amanta? - warknąłem, a dopiero po chwili zorientowałem się co powiedziałem. Alice po prostu wybuchnęła śmiechem.
- Podejść nie podejdziesz, bo się wstydzisz - zaśmiał się Alarcon.
- Kogo mam się wstydzić? - otworzyłem szeroko oczy. - Tego pożal się Boże amanta? - warknąłem, a dopiero po chwili zorientowałem się co powiedziałem. Alice po prostu wybuchnęła śmiechem.
- Tak, jego! Założę się, że tam nie podejdziesz!
- Tak? - wstałem ze swojego miejsca. - A to się okaże! - mruknąłem i już nie patrząc na przyjaciół, ruszyłem w stronę Leire i Erica. Szczerzył się do niej jak głupi... Widać, że Alvarez mu się podoba! Leire jest piękną kobietą i wielu się podoba, ale ten to chyba przesadza. - Leire - wypowiedziałem jej imię, gdy byłem już blisko. Dziewczyna odwróciła głowę i uśmiechnęła się na mój widok.
- O, cześć, Alvaro - przywitała się ze mną całusem w policzek, a po chwili spojrzała na swojego towarzysza. - Eric, poznaj Alvaro.
- Miło mi, Eric Fernandez - wyciągnął do mnie dłoń, a ja miałem wielką ochotę to zignorować, ale gdybym to zrobił, Leire nie odezwałaby się do mnie do końca życia, więc z uścisnąłem jego dłoń.
- Alvaro Vazquez - przedstawiłem się. - Przyjaciel Leire - musiałem dodać. - Słyszałem o tobie. Grasz w piłkę, prawda? - uśmiechnął się. - Dokładnie - kiwnąłem głową. Jest za milusi. Nie lubię go. - Zawsze uważałem to za stratę czasu. Piłka nożna nic nie wnosi, tylko psuje ludziom nerwy - powiedział. Ha! Wiedziałem, że ma jakieś wady, bo gada od rzeczy. - Psuje nerwy? Wcale tak nie sądzę. To pasja i za razem dobra zabawa.
- Co kto lubi, prawda? - odezwała się Leire, bo chyba wyczuła to napięcie. - Alvaro, co tutaj porabiasz? - Jestem z Ali i Isco na zakupach.
- To widzę, że jesteście zgraną grupą - uśmiechnął się do nas.
- Powiedzmy, że mamy wszyscy bardzo zawiłą przeszłość - powiedziałem. - Nie opowiadałaś mu, Leire? - zerknąłem na nią.
- Nie było okazji - mruknęła. - Nie śpieszysz się gdzieś może? - spojrzała na mnie wymownie. - Tak, wracam do Alarconów - wskazałem na dwójkę naszych przyjaciół, którzy siedzi nadal przy stoliku. - Do zobaczenia później.
- Miło było poznać - oznajmił Eric.
- Tak, tak - pokiwałem głową i skierowałem się do stolika. Usiadłem i spojrzałem na Isco i Ali.
- Jesteście jak małe dzieci - Alice pokręciła głową.
- Coś insynuujesz? - burknąłem. - Nie ma co się tak zachwycać tym typem, dziwny jakiś, a Leire o mało mnie nie zabiła wzrokiem, gdy prawie nie zacząłem się z nim sprzeczać.
- Właśnie za to! A ty niepotrzebnie gadałeś, że ma tam iść - spojrzała na swojego męża. - Jesteście jak duże dzieci i z wami nie idzie wytrzymać! - zaczęła wymachiwać rękoma.
- Tak czy siak, będę już chyba leciał.. Mam jutro mecz i chcę się wyspać - westchnąłem.
- Ja też już sobie pojadę. Wezmę taksówkę - warknęła zła Ali. Spojrzałem na Isco, a on na mnie i nie wiedzieliśmy o co jej chodzi.
- Alice? - zapytał Alarcon. - Kochanie, coś się stało?
- Nie kochaniuj mi tu i teraz..
- Ale... - zaczął, ale ona wstała i ruszyła przed siebie. - Sorry, Alvaro. Nie wiem co ją ugryzło - podał mi dłoń. - Powodzenia na jutrzejszym meczu, pa - dodał i pobiegł za nią. Tej sytuacji żaden z nas nie zrozumiał.. Dopiłem swoją kawę i sam wyszedłem. Postanowiłem w końcu pojechać do domu.
- Miło mi, Eric Fernandez - wyciągnął do mnie dłoń, a ja miałem wielką ochotę to zignorować, ale gdybym to zrobił, Leire nie odezwałaby się do mnie do końca życia, więc z uścisnąłem jego dłoń.
- Alvaro Vazquez - przedstawiłem się. - Przyjaciel Leire - musiałem dodać. - Słyszałem o tobie. Grasz w piłkę, prawda? - uśmiechnął się. - Dokładnie - kiwnąłem głową. Jest za milusi. Nie lubię go. - Zawsze uważałem to za stratę czasu. Piłka nożna nic nie wnosi, tylko psuje ludziom nerwy - powiedział. Ha! Wiedziałem, że ma jakieś wady, bo gada od rzeczy. - Psuje nerwy? Wcale tak nie sądzę. To pasja i za razem dobra zabawa.
- Co kto lubi, prawda? - odezwała się Leire, bo chyba wyczuła to napięcie. - Alvaro, co tutaj porabiasz? - Jestem z Ali i Isco na zakupach.
- To widzę, że jesteście zgraną grupą - uśmiechnął się do nas.
- Powiedzmy, że mamy wszyscy bardzo zawiłą przeszłość - powiedziałem. - Nie opowiadałaś mu, Leire? - zerknąłem na nią.
- Nie było okazji - mruknęła. - Nie śpieszysz się gdzieś może? - spojrzała na mnie wymownie. - Tak, wracam do Alarconów - wskazałem na dwójkę naszych przyjaciół, którzy siedzi nadal przy stoliku. - Do zobaczenia później.
- Miło było poznać - oznajmił Eric.
- Tak, tak - pokiwałem głową i skierowałem się do stolika. Usiadłem i spojrzałem na Isco i Ali.
- Jesteście jak małe dzieci - Alice pokręciła głową.
- Coś insynuujesz? - burknąłem. - Nie ma co się tak zachwycać tym typem, dziwny jakiś, a Leire o mało mnie nie zabiła wzrokiem, gdy prawie nie zacząłem się z nim sprzeczać.
- Właśnie za to! A ty niepotrzebnie gadałeś, że ma tam iść - spojrzała na swojego męża. - Jesteście jak duże dzieci i z wami nie idzie wytrzymać! - zaczęła wymachiwać rękoma.
- Tak czy siak, będę już chyba leciał.. Mam jutro mecz i chcę się wyspać - westchnąłem.
- Ja też już sobie pojadę. Wezmę taksówkę - warknęła zła Ali. Spojrzałem na Isco, a on na mnie i nie wiedzieliśmy o co jej chodzi.
- Alice? - zapytał Alarcon. - Kochanie, coś się stało?
- Nie kochaniuj mi tu i teraz..
- Ale... - zaczął, ale ona wstała i ruszyła przed siebie. - Sorry, Alvaro. Nie wiem co ją ugryzło - podał mi dłoń. - Powodzenia na jutrzejszym meczu, pa - dodał i pobiegł za nią. Tej sytuacji żaden z nas nie zrozumiał.. Dopiłem swoją kawę i sam wyszedłem. Postanowiłem w końcu pojechać do domu.
:)
OdpowiedzUsuńLeire i Alvaro.... Kochać mi się tu i już!
OdpowiedzUsuńEric zrób papa! :)
Czekam na więcej!
Jak długo oni będą udawać, że nic do siebie nie czują? xD
OdpowiedzUsuń