niedziela, 24 maja 2015

Rozdział XVII

ISCO
  Ali od wczoraj była zła jak osa. Najlepiej by dla niej było, jeśli w ogóle bym się do niej nie odzywał, albo i też zniknął z domu. Wiem, ze złościła się wczoraj na mnie i Alvaro, ale to była głupota i przecież nic złego się nie stało. Domyśliłem się więc, że jest taka zła przez ciążę. Podobno pierwsze miesiące są najgorsze, a Alice jest w drugim.
   - Kochanie! - zawołałem, bo była na piętrze. - Widziałaś gdzieś moją kosmetyczkę? - szukałem jej, bo jutro z rana muszę jechać do ośrodka treningowego, bo gramy mecz. Wolę się przygotować dziś, aby rano nie szukać.
   - Nie - powiedziała, schodząc schodami. 
   - Okej - mruknąłem i zajrzałem do szuflady. Znalazłem! - Mam ją - dodałem i usiadłem obok niej na kanapie. - Powiesz mi w końcu o co się obraziłaś?
    - Nie jestem przecież obrażona - spojrzała na mnie. - Źle się czuje i tyle.
   - Ale od wczoraj coś nie gra.. To ma związek z Leire i Alvaro? Powiedz mi.
   - Zachowałeś się jak dziecko, Isco.. A za kilka miesięcy zostaniesz ojcem.
   - Ojeju, Alice - wywróciłem oczami. - To chyba dobrze, że Alvaro tam poszedł. Pokazał, że jednak jest zazdrosny o Leire.
   - A może przerwał jej i Ericowi? Świat nie kręci się tylko wokół Vazqueza, który nawet nie potrafi zawalczyć! - znów się wściekała.
   - Jeżeli nie potrafi to ma za swoje - westchnąłem. - Przepraszam, Ali - dodałem i oparłem głowę o jej ramię.
   - Może zamiast przeprosin, to zaczął byś się normalnie zachowywać, bo nasze dziecko nie chciałoby takiego ojca - znów zaczynała. Te 9 miesięcy to chyba dla mnie jakaś kara.
   - Obiecuję, że będzie już tylko lepiej - ścisnąłem jej dłoń. Chciałem żeby było już dobrze, bo jeżeli coś bym głupiego odpowiedział, znów wybuchłaby kłótnia.
   - Dobrze - skinęła głową i lekko się uśmiechnęła. - Brakowało mi ciebie w nocy. Nie miał mnie kto grzać.
   - Wystarczyło powiedzieć - zaśmiałem się cicho.
   - Wiesz, że jak jestem zła, to się nie odzywam.
   - Tak, zdążyłem zauważyć - cmoknąłem ją w nos. - Od teraz zawsze cię już będę grzał, a w sumie to was. 
   - Dobra odpowiedź - zachichotała.
   - Mój ty złośniku - zacząłem ją łaskotać. Alice od razu zaczęła się śmiać i machać rękoma.
   - Isco! Proszę, przestań! - krzyczała, śmiejąc się i łapiąc oddech.
   - A co będę z tego miał? - zawisłem nad nią. - Coś miłego? - wyszeptałem jej do ucha.
   - Możliwe - przygryzła dolną wargę. - Możliwe, że bardzo miłego - uśmiechnęła się tajemniczo. 
   - No to możemy negocjować - wyszczerzyłem się. - Albo od razu się poddajesz, hmm?
   - Czy ty czasem aby nie masz jutro meczu? - przymrużyła powieki, sprawiając wrażenie jakby myślała.
   - Mam, ale czy to jest jakaś przeszkoda? - zapytałem sam siebie. - Nie! - odparłem z uśmiechem, wpijając się w jej usta.
   - Dobra, wygrałeś - wydobyła z siebie, a ja znów zacząłem ją łaskotać i całować jej szyję jednocześnie. I tak wiedziałem, że tak to się skończy. Alice nigdy nie potrafiła mi się oprzeć i chyba tylko dlatego jesteśmy razem. Zanim zdecydowaliśmy się na ślub kłóciliśmy się bardzo często, a jeszcze częściej godziliśmy się w łóżku. Najdziwniejsze jednak było to, że nie udawało się spłodzić dziecka. Dopiero po ślubie.
 Trochę później, gdy już całkowicie się pogodziliśmy, co było przemiłą sprawą, zawinęliśmy się razem w ciepły koc i usiedliśmy z gorącą czekoladą przed telewizorem. Wziąłem pilot do ręki i zacząłem przerzucać kanałami, aż w końcu trafiłem na kanał z jakimś meczem. Okazało się, że grało Getafe z Barceloną. Faktycznie! Przecież Alvaro wczoraj wspominał, że miał mieć mecz. Spojrzałem tylko kątem oka na moją żonę, czekając na przyzwolenie, czy mogę tu zostawić. Ali tylko uśmiechnęła się lekko i oparła głowę o moje ramię. Więc mogłem sobie go obejrzeć spokojnie. 
   - Zawsze lubiłam oglądać jak Alvaro gra. Ha, nawet mu kibicowałam! - wypięła dumnie pierś.
   - I dalej możesz, ale tylko wtedy kiedy nie gra przeciwko mnie! - zaśmiałem się.
   - Ty jesteś lepszy od niego. Najlepszy na świecie!
   - Bardzo miło mi to słyszeć - wyszczerzyłem się i wtedy po głosie komentatora poznałem, że coś się tam dzieje, więc z mojej żony, wzrok przeniosłem na telewizor. W tym momencie piłkę przy nodze miał akurat Alvaro, ale Bartra razem z Montoyą próbowali go blokować, jednak w ostatnim momencie podał do Pablo, a ten wpakował piłkę w siatkę bramki, tuż nad głową Masipa. Getafe i tak przegrywało, ale jak to mówią, był to gol honorowy.
- Pablito! - zapiszczała Ali. - Strzelił!
- Brawo dla nich - zaśmiałem się. Gra została wznowiona, a gdyby Getafe chciało wygrać, musieliby strzelić jeszcze trzy gole. Do końca meczu zostało niecałe dziesięć minut, więc chyba trzy punktu trafią się Katalończykom. Minęło kilka minut i znów rozpoczęła się ładna akcja gospodarzy. Znów Alvaro biegł rozpędzony, ale na drodze stanął mu Marc i go sfaulował. I to tak porządnie! Vazquez upadł i złapał się za lewą nogę, dość mocno się przy tym krzywiąc. Pierwszy przy nim był oczywiście sprawca, coś do niego mówiąc. W końcu są przyjaciółmi. 

LEIRE
  Cały wieczór spędziłam na jakimś nudnym wykładzie. W sumie to nie powinnam tak mówić, bo mam być lekarzem, a większość doktorów, pielęgniarek i stażystów siedziało w sali konferencyjnej i słuchało o pewnym przypadku, który niedawno nie dało się odratować. Nie mogłam się przespać, bo zaraz miałabym przechlapane od lekarza prowadzącego, który był cholernym dupkiem. Na szczęście Eric zajął mi obok siebie miejsce i jakoś to wszystko przeżyłam w jego towarzystwie. Po wczorajszym spotkaniu, stwierdził, że Alvaro to spoko gość, ale tego samego nie mogłam odczytać z zachowania mojego przyjaciela. Alvaro zachował się głupio i w sumie mam ochotę go za to porządnie ochrzanić! Niech się nie wcina w moje życie.. 
  Po tej konferencji jeszcze musiałam iść z resztą stażystów na obchód, a gdy z niego wróciłam to było już naprawdę późno. Chciałam się tylko położyć i się już nie ruszać, ale nie było tak dobrze, bo przede mną jeszcze połowa dyżuru. 
  Usiadłam sobie w socjalnym i wzięłam coś do picia. Na stole leżała jakaś gazeta z rana, a na kolejnej stronie była zapowiedź dzisiejszego meczu Getafe z FC Barceloną. Kurczę, zapomniałam i przegapiłam.. Będę musiała sprawdzić wynik. Wtedy do pomieszczenia wpadła jedna z młodych pielęgniarek. 
   - Nie ma tu któregoś chirurga?! - zapytała, a ja pokręciłam głową. - Jak na złość ich wszystkich gdzieś wywiało, a przywieźli jakiegoś piłkarza prosto z boiska ze złamaniem. 
   - Jak to?! Kogo?!
   - Po prostu piłkarz. Nie znam ich wszystkich, a o nazwisko nie pytałam - wywróciła oczami i w tym momencie pojawił się za nią Eric.
   - Co tu się dzieje? - zapytał.

   - Przywieźli piłkarza prosto z boiska - zatrzepotała rzęsami.
   - A ja zostałem sam na dyżurze - westchnął. - No to chodźmy do niego - kiwnął głową i ruszył za pielęgniarką. Również poderwałam się z miejsca i pobiegłam za nimi. To musi być ktoś z Getafe albo Barcy, bo niedawno był tylko ten mecz. Przeszliśmy na izbę przyjęć na ostrym dyżurze i tam od jednego stanowiska właśnie odchodzili ratownicy, a w okół łóżka kłębiło się najwięcej młodych pielęgniarek i jeszcze dwóch facetów. Eric zaczął przepraszać dziewczyny i prosić by się odsunęły, a ja nadal nie widziałam kto tam leży. Fernandez zaczął rozmawiać z jednym facetem, chyba lekarzem ze sztabu. I w tym momencie zrobiła się tam luka, przez którą zobaczyłam twarz poszkodowanego. O nie.. Zabije go!
   - Alvaro! Coś ty narobił? - warknęłam głośniej na niego, a wtedy obaj lekarze, którzy tam zostali, popatrzyli dziwnie na mnie.
   - Ja? To Bartra narobił! - jęknął Alvaro. Spojrzałam na jego nogę i przysłuchałam się rozmowy Erica z tamtym lekarzem. Złamana noga, cudownie.  
   - Bardzo boli? - dopchałam się do niego.
   - Jak cholera - mruknął.
   - Siostro, proszę podać leki przeciwbólowe - Eric zwrócił się do dziewczyny stojącej obok mnie. - Zaraz zrobimy drugie zdjęcie RTG i jeżeli jest tak jak mówi doktor, musimy operować - dodał. 

   - Niech Leire zostanie ze mną - złapał za moją dłoń.  
Poczułam się w tym momencie troszeczkę dziwnie i spojrzałam na Erica, który od razu odwrócił wzrok i zaczął mówić coś medykowi ze sztabu Getafe. Alvaro to mój przyjaciel i jeżeli nawet by tego nie powiedział, zostałabym i koczowała ciągle pod jego drzwiami by dowiedzieć się co z nim.
   - W porządku - powiedział Eric. - Leire, zajmiesz się tym RTG? - zapytał i podał mi kartkę ze skierowaniem.
   - Tak, zawiozę go - kiwnęłam głową i spojrzałam na tą kalekę.

   - Dziękuje - uśmiechnął się, kiedy wyjechaliśmy z sali.
   - Nie ma sprawy - westchnęłam. - Nie oglądałam meczu i nie wiem jak to się stało, ale mam nadzieję, że przynajmniej na coś się wcześniej im przydałeś.
   - Asysta - zaśmiał się cicho. 

   - Ale Bartra musi dostać! Jak mógł ci to zrobić..
   - Podać ci jego adres? Chyba bardziej go zaboli jak ty go odwiedzisz!
   - Ej, panie żartowniś, już nie boli? 

   - Boli, oczywiście, że boli! Tylko nawet nie chcę myśleć o tym, ile nie będę grał w piłkę - mruknął smutno.
   - Za to pewnie umiejętnie będziesz grał na nerwach - pokręciłam głową i wjechaliśmy do sali z RTG. Pielęgniarz pomógł mu się przedostać na duży stół, a gdy chciałam wyjść z chłopakiem do pomieszczenia obok, by zrobił to zdjęcie, Alvaro popatrzył na mnie z miną małego dzieciaka, jakbym go miała zostawić już na zawsze.
   - Nadal tu będę, Alvaro.
   - No dobra - mruknął, a ja weszłam do małego pomieszczenia. Minęło pewnie dwadzieścia sekund i już byłam z powrotem. Znów trzeba było przetransportować Vazqueza, ale już na salę i oczywiście ja to musiałam zrobić.
   - Ile tu będę musiał zostać? Kiedy operacja?
   - Na razie wiem tyle co ty, a o operacji pewnie dowiesz się dopiero rano. Niestety, takie realia, ale znając życie brak towarzystwa nie będzie ci tu przeszkadzał. Połowa pielęgniarek z chęcią by się tobą zajęła - zaśmiałam się.
   - Jak możesz myśleć o takich rzeczach w takiej sytuacji?! Leire.. - spojrzał na mnie ze śmiechem.
   - Pewnie nie mogłabym będąc na twoim miejscu, a tak...
   - Przestań. Już lepiej nic mi nie mów!
   - Okej, jak pan sobie życzy - westchnęłam i skręciliśmy w korytarz z salami dla chorych, gdzie z daleka zauważyłam Marca, za nim Sergiego, który przyciągnął tutaj pewnie za Bartrą i Sarabię. Od razu podbiegli do nas. Zostawiłam ich na chwilę na tym korytarzu i podeszłam do dyżurki by zapytać o numerek sali dla Alvaro, a gdy wróciłam, jakby nigdy nic, już się śmiali. - Ja nie wiem czy to jest takie zabawne - popatrzyłam na nich. - Alvaro nie możne już przyjmować gości. Przyjdźcie jutro.
    - My niestety tylko chwilowo, bo opóźniamy powrót do Barcelony - odezwał się Bartra. - Pilnuj go nam tu - powiedział do mnie. 
   - O to się nie martwcie. Zostaje w dobrych rękach - uśmiechnęłam się.
   - Ja wpadnę jutro - powiedział Pablo. - Trzymaj się, stary - poklepał Alvaro po ramieniu i udali się we trójkę do wyjścia.
   - Widzisz, gości będziesz miał.
   - Znając życie to całą drużynę - zaśmiał się, a ja "zaparkowałam" jego łóżko na miejscu obok okna.
   - Dobra, Alvaro. Dostałeś przeciwbóle, więc teraz grzecznie proszę iść spać.
   - Ale ja nie zasnę! - jęknął.
   - To pomyśl o czymś bardzo przyjemnym - wywróciłam oczami. 
   - Mogę o tobie? - zapytał.
   - Tylko bez przesady - pokiwałam palcem.
   - Dobrze. To dobranoc!
   - Śpij dobrze, kaleko - uśmiechnęłam się i ruszyłam do wyjścia, a przy drzwiach jeszcze przystanęłam i spojrzałam na Alvaro, który podążał za mną wzrokiem. Posłałam mu lekki uśmiech i zgasiłam światło.


piątek, 15 maja 2015

Rozdział XVI

ALICE
  Siedziałam przy stole z Francisco i czytałam poranną prasę. Przeważnie interesowały mnie inne sprawy, niż sport, ale czasem tam zaglądałam. W końcu Isco jest piłkarzem i piszą również o nim. Natknęłam się na artykuł, gdzie było napisane, że czas Alarcona w Realu się skończył, że nie ma formy.. Ciężko mi było na to patrzeć. Wiem, że Isco się stara i daje z siebie wszystko, a te szmatławce jadą po nim jak po psie. Jeszcze niedawno Francisco był podstawowym zawodnikiem i pomagał drużynie, a teraz co? Niby jest już niepotrzebny i można go wyrzucić?
   - Co czytasz? - zagadał Isco, który popijał kawę. Nie chciałam go smucić, więc odłożyłam gazetę na bok i szeroko się uśmiechnęłam.
   - O nowych lekach. Podobno to coś ekstra - skłamałam.
   - Na tym się akurat nie znam.
   - No widzisz, dlatego warto mieć lekarza w domu - puściłam do niego oczko.
   - Wiem o tym, ale i tak się o ciebie martwię. Zwłaszcza teraz, kiedy jesteś w ciąży - pogłaskał moją dłoń.
   - Isco, ciąża przecież to nie choroba - pokręciłam głową. - Wszystko jest ze mną w porządku.
   - Ale może na ten czas przerwałabyś studia.. Zawsze możesz źle się poczuć i lepiej abyś była w domu.
   - To na razie początek i czuję się wyśmienicie, jeżeli później będą jakieś komplikacje to na pewno to zrobię, ale teraz wszystko jest okej - uśmiechnęłam się lekko i pogłaskałam go po policzku.
   - No dobrze.. Z tobą i tak nie wygram - westchnął, kończąc swoją kawę. - Zawieźć cię gdzieś czy zostajesz w domu? Bo ja mam dziś wolne.
   - Równie dobrze możemy zostać w domu - szepnął.
   - Możemy - zachichotałam. - Ale moja mama ostatnio się skarżyła, że rzadko u nich bywamy.
   - W końcu musielibyśmy jej powiedzieć o wnuku - zaśmiał się. - Zaprośmy ich na kolacje w jakiś dzień i ja zadzwonię po swoich oraz Antonio.
   - Może w sobotę? - zaproponowałam.
   - Kochanie, mam mecz.
   - Przecież i tak nie będziesz grał - wymsknęło mi się.
   - To nie zmienia faktu, że mam tam być - mruknął sobie pod nosem. Troszeczkę chyba to w niego uderzyło.. Nie musiałam.
   - Masz rację. Nie powinnam tego mówić, kochanie - wstałam z krzesła i podeszłam do niego, przytulić się do jego pleców. Teraz powinnam go wspierać, a nie jeszcze dobijać.
   - Okej - mruknął. - Wszyscy wiedzą i widzą jak jest.
   - Kochanie, dla mnie jesteś najlepszy.
   - Dzięki - szepnął i ucałował wierzch mojej dłoni. - To co jednak dziś robimy? - uśmiechnął się lekko.
   - Pomyślisz, że zwariowałam, ale wybrałabym się do sklepu dziecięcego..
   - To co najpierw chce kupić moja żona? - pociągnął mnie za rękę i usadowił na swoich kolanach, ciągle się szczerząc. - Ubranka, buciki, a może kołyskę?
   - Strój tatusia - odparła z uśmiechem.
   - Ale jeszcze nie wiemy czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka - zaśmiał się. - Właśnie.. Powiedzmy, że imię dla chłopca mamy.. A wersja dla córki?
   - Jak to.. Alice Junior - zaśmiałam się dźwięcznie.
   - Mój głuptas - Isco pokręcił głową. - To chodź, zbieramy się i możemy jechać.
   - Ale muszę się wymalować! Chyba nie chcesz, abym tak pojechała - spojrzałam na niego.
   - Przecież i bez tego wyglądasz cudownie!
   - Oczywiście - mruknęłam cicho i chciałam go pocałować w policzek, ale poczułam zapach jego perfum i zrobiło mi się nie dobrze. Szybko zakryłam sobie ręką buzie i pognałam do łazienki.
Wpadłam do środka i od razu zatrzymałam się przy muszli klozetowej, po czym stało się to co miało się stać. Po chwili wpadł tam i Isco, który z lekkim uśmiechem oparł się o framugę i wpatrywał we mnie.
   - Idź stąd, proszę - jęknęłam tylko, a on jak na złość przykucnął przy mnie i pogłaskał mnie po głowie.
   - Nie pójdę - zaśmiał się. - Nie w takich sytuacjach cię przecież widziałem, a teraz to normalne - dodał.
   - Francisco - spojrzałam na niego. - Idź przygotuj się do wyjścia, bo ja muszę teraz zostać sama.
   - No dobrze, dobrze - uniósł dłonie. - Tylko nie bij - pocałował mnie w czoło i wyszedł, a ja w tym momencie poczułam kolejny przypływ mdłości.
Minęło trochę czasu zanim mogłam wstać i zabrać się za ''ogarnianie''. Na całe szczęście Isco był cierpliwy i dzielnie na mnie czekał w salonie, bawiąc się swoimi telefonem.
   - Vazquez też jest w centrum - uśmiechnął się do mnie.
   - A to niespodzianka - zaczęłam ubierać swoje buty w przedpokoju. - Isco, zauważyłeś, że bez tamtej dwójki byłoby tak pusto? Zawsze ich pełno - zaśmiałam się.
   - Bo my jesteśmy jak stare małżeństwo - zaśmiał się, podchodząc do mnie. - Ale nie wyobrażam sobie, że to Leire byłaby teraz moją żoną.
   - Ale to wszystko zaczęło się od nich, nie uważasz? Gdybym nie była z Alvaro, nie pojawiłabym się na weselu Jordiego i Mel, a gdyby nie Leire, nie podszedłbyś do nas sam tak szybko - zachichotałam, kierując się do drzwi.
   - To prawda, ale bardzo mi się tam podobałaś. Nie mogłem oderwać od ciebie wzroku i bałem się, że Alvaro to zauważy - wyszliśmy z domu. Isco objął mnie ramieniem i skierował nas w stronę wyjścia z naszego podwórza. Mieszkaliśmy niedaleko centrum, więc woleliśmy się przejść.
   - On wtedy był za bardzo oczarowany twoją ówczesną dziewczyną. W sumie to było wtedy za bardzo pogmatwane..
   - Ale i tak moim ulubionym momentem jest ten, kiedy uciekasz sprzed ołtarza - znów zaczął się ze mnie nabijać. Isco przy każdej możliwej okazji wypominał mi, że uciekłam od Alvaro i narobiłam szumu na cały kraj. Ale to moja wina, że to pan Alarcon zakręcił mi w głowie?
   - Tak, tak. Słyszę to po raz milionowy - wywróciłam oczami. Chwilę później byliśmy już pod najbliższym centrum handlowym. Weszliśmy do środka i od razu wyjechaliśmy na pierwsze piętro, gdzie na ławce siedział Vazquez, wpatrzony w ekranik swojego telefonu. Jak zawsze!

ALVARO
  Od rana słuchałem gadaniny Pablo.. Baaa! Nie od rana.. Od jakiegoś miesiąca, bo ciągle paplał o tym samym. Codziennie wypytywał mnie o moją opinię dotyczącą każdego jego pomysłu na oświadczyny. Tak, po trzech latach związku z Julią, którą i tak poznał dzięki mojej znajomości z Leire, postanowił poprosić ją o rękę. Dziś po treningu wyciągnął mnie do sklepu z biżuterią bym pomógł mu w wyborze pierścionka zaręczynowego, bo przecież już raz taki wybierałem. Żartowniś.. Przystanął na wersji zaproszenia jej do ich ulubionej restauracji, jakiś spacer i takie szmery bajery. Jeszcze się skończy, że znów z Leire będziemy świadkować naszym przyjaciołom.
Po tym jak już Sarabia wybrał pierścionek, podziękował mi za towarzystwo i już go nie było. Napisałem więc do Isco co ma dziś w planach. Odpisał, że wybiera się z Ali na małe zakupy, a że byłem już na miejscu, postanowiłem na nich trochę zaczekać. I tak nie miałem nic do roboty.
Pojawili się po jakichś piętnastu minutach, oboje uśmiechnięci, w momencie gdy dostałem jednocześnie z pięć SMSów od tego pacana, że boi się tego wieczoru. Dopiero był taki pewny i cwany, a już pęka. Ma jeszcze kilka godzin, więc pewnie zmieni zdanie z milion razy.
   - Cześć, samotniku - usłyszałem głos Alice i uniosłem głowę.
   - No witajcie - uśmiechnąłem się. - Jak leci?
   - Wszystko w porządku, a ty co tu tak siedzisz? - zapytał Alarcon.
   - Nie mam nic do roboty, więc siedzę, podziwiam widoki - mruknąłem, wodząc wzrokiem za dwiema pannami, które właśnie nas mijały. Zgrabna figura, ale typowe plastiki.
   - Całkiem, całkiem - skinął głową, za co dostał po głowie od Ali.
   - Ale i tak nie ta liga - dodałem. - Pablo mnie tu wyciągnął, ale powodu chyba wolę nie zdradzać, bo boję się, że to pójdzie pocztą pantoflową i dojdzie do Julii.
   - Oświadczy się jej? To super! - zapiszczała Ali, a my spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Nie rozumiem dlaczego kobiety są tym takie podekscytowane. Ech, pamiętam jeszcze nasze zaręczyny.
   - Ej, ale cicho, bo będzie, że wypaplałem.. - mruknąłem. - Poza tym, Pablo jak Pablo.. Najpierw kozaczy, a później sto razy się zastanawia. Ale w sumie już na nich czas - zaśmiałem się.
   - No przecież Julia jest w ciąży, więc na co on czeka?!
   - Ciąży?! Jakiej ciąży?! - popatrzyłem na nią zdziwiony. Sarabia mi nic nie mówił! A może sam nic nie wie?
   - To na razie tajemnica, ale rozmawiałam z nią kilka dni temu i przyznała mi się, że też jest w ciąży.
    - Widzisz, Vazquez.. Wszyscy rodziny zakładają, a tylko ty i ta druga myślicielka zostaliście w tyle - stwierdził roześmiany Isco.
   - Gdybyś mi nie sprzątnął narzeczonej sprzed nosa, to też bym miał już rodzinę! - odparłem szybko.
   - Nie chcę ci przypominać, ale ty w tym czasie też nie próżnowałeś - pokiwał głową. To nie tak, że rozpamiętuje to wszystko. Wiem, że kochałem Alice, ale później było to raczej przyzwyczajenie, co uświadomiłem sobie spotykając się z Leire. Teraz Ali jest moją przyjaciółką, a w żartach nie raz wypominamy sobie to wszystko razem z jej mężem.
   - I można powiedzieć, że jesteście kwita - odezwała się Ali.
   - I lepiej chodźmy już do tego sklepu! Chce kupić coś naszej kruszynce - powiedział Alarcon. - Idziesz z nami?
   - A pójdę - stwierdziłem. - Znając Pablo, już niedługo i tak będzie mnie wyciągał w takie miejsca!
Ruszyliśmy więc w stronę sklepów dla dzieci. Przez pierwsze półtorej godziny chodziłem za nimi niczym cień pomiędzy półkami z ubrankami, smoczkami, butelkami, a później nosidłami, łóżeczkami i wózkami. Swoją drogą, to nawet nie wiedziałem, że jest tyle rodzajów wózków! Ale, mniejsza o to... Następne dwie godziny przesiedziałem z Isco na ławce, pilnując torebki Alice, bo ta wpadła w wir zakupów w dziale ubrań dla ciężarnych. Gdy ona już odpuściła, to my z Isco polecieliśmy do sportowych sklepów. Taka odskocznia od samych damskich fatałaszków. Później usiedliśmy sobie w jednym z barów, bo zgłodnieliśmy. Zamówiliśmy dania i razem z Isco wgłębiliśmy się w tematy ostatniej kolejki La Ligi, a Alice odpłynęła do swojego telefonu. Chyba z kimś ciągle SMS-owała. Pewnie z Leire albo inną koleżanką. Właśnie! Leire dziś miała mieć tę randkę z tym jej całym doktorkiem!
   - Leire jest w centrum - odezwała się Ali.

   - A to nie miała być z tym całym Ericiem? - zdziwił się Alarcon.
   - Właśnie z nim jest, geniuszu - odparła z uśmiechem.
   - Co to za randka w galerii? - zaśmiałem się.
   - Normalna. Kobiety lubią takie spotkania - broniła tego doktorka Alice.
   - Tak? - Isco zerknął w jej stronę. 

   - Uważaj, Ali. On ci to zapamięta - pokręciłem głową. - Dobrze, że sobie tak szczegółowo każdych relacji nie zdawałyście te trzy lata temu.
   - Bo nie wiedziałam, że mój narzeczony jest taki zdradliwy!
   - Hej, hej.. Mów za siebie - pokazałem jej język. I w tym momencie zauważyłem jak po drugiej stronie holu, przy niewielkim stoisku z kawą staje Leire i obok niej troszkę wyższy mężczyzna, brunet z ciemniejszą karnacją. O czymś rozmawiali i ciągle uśmiechali się do siebie.
   - A ty na kogo tak patrzysz? - zainteresował się Alarcon.
   - A nie.. - mruknąłem, ale Isco był szybszy i odwrócił się do tyłu.
   - O, Leire! A ten typ to musi być ten wasz ideał - zaśmiał się do swojej żony.

   - Przystojny, prawda? - zapytała, również się odwracając.
   - Czy ja wiem czy znów taki przystojny - mruknąłem, udając, że ich nie obserwuje. 
   - Alvaro! On jest bardzo przystojny! 
   - Niech ci będzie - machnąłem ręką i znów popatrzyłem w tamtym kierunku. Ten cały Eric właśnie odgarniał kosmyk włosów z policzka Leire!
   - Alvaro wygląda na zazdrosnego, prawda Ali? - Isco znów zaczynał swoją gadkę. Ubzdurał sobie, że ja ciągle coś czuje do Leire i jestem zazdrosny o każdego jej faceta.
   - Prawda - pokiwała energicznie głową. - Boże, głupku! Zrobiłbyś coś - popatrzyła na mnie.
   - No ale co mam zrobić? - zapytałem głupkowato.
   - Podejść nie podejdziesz, bo się wstydzisz - zaśmiał się Alarcon. 

   - Kogo mam się wstydzić? - otworzyłem szeroko oczy. - Tego pożal się Boże amanta? - warknąłem, a dopiero po chwili zorientowałem się co powiedziałem. Alice po prostu wybuchnęła śmiechem.
   - Tak, jego! Założę się, że tam nie podejdziesz!
   - Tak? - wstałem ze swojego miejsca. - A to się okaże! - mruknąłem i już nie patrząc na przyjaciół, ruszyłem w stronę Leire i Erica. Szczerzył się do niej jak głupi... Widać, że Alvarez mu się podoba! Leire jest piękną kobietą i wielu się podoba, ale ten to chyba przesadza. - Leire - wypowiedziałem jej imię, gdy byłem już blisko. Dziewczyna odwróciła głowę i uśmiechnęła się na mój widok.
   - O, cześć, Alvaro - przywitała się ze mną całusem w policzek, a po chwili spojrzała na swojego towarzysza. - Eric, poznaj Alvaro.
   - Miło mi, Eric Fernandez - wyciągnął do mnie dłoń, a ja miałem wielką ochotę to zignorować, ale gdybym to zrobił, Leire nie odezwałaby się do mnie do końca życia, więc z uścisnąłem jego dłoń.
   - Alvaro Vazquez - przedstawiłem się. - Przyjaciel Leire - musiałem dodać. 
   - Słyszałem o tobie. Grasz w piłkę, prawda? - uśmiechnął się.    - Dokładnie - kiwnąłem głową. Jest za milusi. Nie lubię go.    - Zawsze uważałem to za stratę czasu. Piłka nożna nic nie wnosi, tylko psuje ludziom nerwy - powiedział. Ha! Wiedziałem, że ma jakieś wady, bo gada od rzeczy.    - Psuje nerwy? Wcale tak nie sądzę. To pasja i za razem dobra zabawa.
   - Co kto lubi, prawda? - odezwała się Leire, bo chyba wyczuła to napięcie. - Alvaro, co tutaj porabiasz?
   - Jestem z Ali i Isco na zakupach. 
   - To widzę, że jesteście zgraną grupą - uśmiechnął się do nas.
   - Powiedzmy, że mamy wszyscy bardzo zawiłą przeszłość - powiedziałem. 
- Nie opowiadałaś mu, Leire? - zerknąłem na nią.
   - Nie było okazji - mruknęła. - Nie śpieszysz się gdzieś może? - spojrzała na mnie wymownie.     - Tak, wracam do Alarconów - wskazałem na dwójkę naszych przyjaciół, którzy siedzi nadal przy stoliku. - Do zobaczenia później.
   - Miło było poznać - oznajmił Eric.
   - Tak, tak - pokiwałem głową i skierowałem się do stolika. Usiadłem i spojrzałem na Isco i Ali. 

   - Jesteście jak małe dzieci - Alice pokręciła głową.
   - Coś insynuujesz? - burknąłem. - Nie ma co się tak zachwycać tym typem, dziwny jakiś, a Leire o mało mnie nie zabiła wzrokiem, gdy prawie nie zacząłem się z nim sprzeczać.
   - Właśnie za to! A ty niepotrzebnie gadałeś, że ma tam iść - spojrzała na swojego męża. - Jesteście jak duże dzieci i z wami nie idzie wytrzymać! - zaczęła wymachiwać rękoma.
   - Tak czy siak, będę już chyba leciał.. Mam jutro mecz i chcę się wyspać - westchnąłem.
   - Ja też już sobie pojadę. Wezmę taksówkę - warknęła zła Ali. Spojrzałem na Isco, a on na mnie i nie wiedzieliśmy o co jej chodzi.
   - Alice? - zapytał Alarcon. - Kochanie, coś się stało?
   - Nie kochaniuj mi tu i teraz..
   - Ale... - zaczął, ale ona wstała i ruszyła przed siebie. - Sorry, Alvaro. Nie wiem co ją ugryzło - podał mi dłoń. - Powodzenia na jutrzejszym meczu, pa - dodał i pobiegł za nią. Tej sytuacji żaden z nas nie zrozumiał.. Dopiłem swoją kawę i sam wyszedłem. Postanowiłem w końcu pojechać do domu.

sobota, 9 maja 2015

Rozdział XV

3 LATA PÓŹNIEJ

LEIRE
  Weszłam do dużej szatni pełnej szafek pracowników. W końcu skończyłam swój dyżur i mogłam odsapnąć. Otworzyłam podłużne drzwiczki i wyjęła dużą butelkę z wodą mineralną. Usiadłam na ławce i upiłam kilka łyków wody, zsuwając z nóg białe trampki. Zdjęłam gumkę, która trzymała moje włosy i je rozpuściłam. Zaczęłam zdejmować dwój jasnoniebieski lekarski strój by zamienić go na moje ubrania. Byłam już prawie gotowa, kiedy obok mnie pojawiła się uśmiechnięta Alice, która miała staż w tym samym szpitalu co ja. Żona mojego byłego chłopaka wybrała chirurgie, a ja postawiłam na anestezjologię. Tak jakoś się umówiłyśmy i z racji, że dość mocno przez ten czas zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić, wybrałyśmy jeden szpital. Kto by wtedy pomyślał, że staniemy się najlepszymi przyjaciółkami.
   - Hej, jak ci minął dzień? - zapytałam, rozczesując swoje długie włosy.
   - Ciężko. Hektor zabrał mnie dziś na blok - skrzywiła się. - Niestety nie udało się nam. Nienawidzę tego.
   - Zazdroszczę ci.. Ten głupi babsztyl rzadko kiedy zabiera ze sobą stażystów - pokręciłam głową. - Wszyscy chwalą wielką panią doctor Costę, ale ja tam nie jestem zadowolona, że akurat ją mam za opiekunkę stażu - westchnęłam.
   - A to, że ten nowy chirurg robi do ciebie maślane oczka nic na to nie wskóra? - zaśmiała się cicho i wyjęła swoje rzeczy z szafki obok. Jakieś trzy tygodnie temu do grona lekarzy w tym szpitalu dołączył nowy chirurg, Eric Fernandez, 34 lata, rozwodnik bez dzieci. Pielęgniarki dość szybko zrobiły o nim wywiad, ponieważ jest na co popatrzeć! Wszystkie zaczęły do niego wzdychać, ale.. Ale to mnie pewnego dnia zaprosił na kawę w szpitalnej kawiarence. I od tego momentu wszystkie muszą mi dogryzać.
   - Bardzo zabawne - pokręciłam głową. - Ty.. Pomimo wszystko masz jednak dobry humor! Co jest? - wyszczerzyłam się, a ta spuściła wzrok i nieśmiało się uśmiechnęła.
   - Bo jestem bardzo szczęśliwa - mruknęła tajemniczo.
   - No hej! - zmarszczyłam czoło. - Będę cię męczyć dopóki mi nie powiesz!
   - Powiedziałam tylko, że jestem szczęśliwa!
   - Alice! Wiesz, że jestem bardzo ciekawską osobą, więc mów.
   - Dobrze, ale nikomu nic nie mów - uśmiechnęła się szeroko. - Jestem w ciąży.
   - Naprawdę?! - pisnęłam i w tej samej sekundzie mocno ją przytuliłam. - Jeju, jak się cieszę!
   - Ja też! W końcu się nam udało.
   - A jak Isco? Wie już?
   - Jako pierwszy! To tak zdolna bestia, że sam się domyślił, kiedy zaczęłam rano latać do łazienki - zachichotała.
   - Teraz będzie chodził dumny niczym paw - dodałam.
   - Należy mu się - ciągle się uśmiechała. - Wystarczyło się tylko trochę rozluźnić i jest mały Alarcon!
   - To świetnie. Czyli to chwilowy koniec z naszymi babskimi wypadami na drinka? = zaśmiałam się.
   - Dzidziuś jest najważniejszy - pogłaskała się po płaskim brzuchu. - To już drugi miesiąc.
   - I pięknie - pokiwałam głową. - Naprawdę się cieszę! Idziemy gdzieś czy śpieszysz się do swojego księcia?
   - Wiesz, że lubi po treningu sobie zjeść, więc będzie w domu później - zaśmiała się.
   - Zawsze był bałaganiarzem i żarłokiem, nic tego nie zmieniło.
   - I za to go kocham.. Uwielbiam chodzić po domu z koszem do prania i zbierać jego brudy. Jednak mam nadzieje, że przy dziecku będzie mi pomagał.
   - I oby tak było - pokiwałam głową. - Ale ja też ci się pochwalę, bo Eric zaprosił mnie do kina.
   - Jest mega seksowny - puściła do mnie oczko. - I tylko mi nie mów, że jeszcze się zastanawiasz!
   - Na początku się zastanawiałam, ale później powiedział bardzo poważnie, że to może być pierwszy i ostatni wieczór w którym oboje nie mamy dyżuru - zaśmiałam się.
   - Bo to akurat prawda. Cieszę się, że się zgodziłaś.
   - No dobrze, chodźmy już - zabrałam swoją torebkę i zamknęłam szafkę.
   - Więc co zakładasz?
   - Na spotkanie z Ericiem? No błagam cię, ubiorę się normalnie! - wywróciłam oczami. Wyszłyśmy z pomieszczenia i ruszyłyśmy korytarzem do windy.
   - To randka, a nie spotkanie!
   - Nie łódź się, że wskoczę dla niego w sukienkę i szpilki! Takie wyjątki robię tylko na specjalne okazje. Czyli ostatnio... - zamyśliłam się. - O, tak! Wasz ślub.
   - To było bardzo dawno temu, Leire!
   - I o to chodzi.. Nie i koniec!
   - Powinnaś się wystroić dla jakiegoś faceta i iść na całość. Boje się pomyśleć, że ostatnim facetem, z którym spałaś jest mój mąż - spojrzała na mnie.
   - Tak właściwie, to z twoim niedoszłym mężem - przygryzłam wargę i nacisnęłam guzik z parterem, po czym drzwi windy się zasunęły.
   - Jeszcze lepiej - machnęła dłonią, śmiejąc się.
   - Po prostu nie miałam szczęścia do facetów. Całkowicie zajęłam się studiami.
   - Podaruj sobie odrobinę szczęścia, Leire. Samotność nie służy nikomu.
   - Daj spokój - machnęłam ręką. - Już dawno zapomniałam co to "iść na całość"..
   - Eric mógłby ci przypomnieć!
   - Nie wskoczę mu do łóżka na pierwszej randce, ej! - jęknęłam, a wtedy drzwi windy się otworzyły i do środka weszło dwie pielęgniarki z innego oddziału.
   - Ciekawe co na to by powiedział Alvaro - zaśmiała się pod nosem.
   - Co mu do tego, co z kim robię? - mruknęłam cicho.
   - Nic, zupełnie nic - wzruszyła ramionami.
   - No właśnie - westchnęłam i winda zatrzymała się na parterze. Wyszłyśmy i ruszyłyśmy do wyjścia.    - Poza tym, ja tam nie nie mówię kiedy on zaczyna się z kimś spotykać.
   - Bo on tego nie robi - spojrzała na mnie. - Nawet na ślubie był sam.
   - To jest jego wybór - wzruszyłam ramionami.
   - Przy mnie nie musisz udawać, Leire. Wiem, że coś do siebie czujecie, to widać!
   - Razem z Isco nadajecie niczym stara płyta.. Powtarzacie się, a wcale tak nie jest. Dogadaliśmy się jak dwójka dorosłych ludzi, przyjaźnimy się i tyle..
   - No dobrze, niech ci będzie - wzruszyła ramionami. - Jedziesz prosto do domu? Mogłabyś mnie podrzucić? - zapytała, zmieniając temat. Dobrze wiedziała, że nic ze mnie nie wyciągnie.
   - Mogę cię podrzucić. Nie ma problemu - powiedziałam i nacisnęłam na mały guziczek przy kluczykach, a mój samochód "zapiszczał". W tym momencie obok zatrzymał się drugi pojazd, a kierowca odsunął szybę. Był to oczywiście Alarcon.
   - Witam piękne panie - uśmiechnął się szeroko.
   - Witamy pana - zaśmiałam się. - No to nici z podwózki - spojrzałam na przyjaciółkę.
   - Jak widać nie, ale następnym razem na pewno skorzystam - uśmiechnęła się, podchodząc do samochodu męża i cmokając go w usta. Chyba nigdy im się nie znudzi ta czułość.. - Wpadnij do nas wieczorem, to pogadamy o Ericu - puściła do mnie oczko.
   - A wy znowu o tym nowym lekarzu? - zaśmiał się piłkarz, a Ali wtedy obeszła samochód i wsiadła na miejsce pasażera.
   - Gdybyś wyglądał jak on to też by o tobie mówili. Prawda, Leire?
   - To oczywiste! - pokiwałam głową. - No dobra, ja będę już jechać, bo jestem padnięta - wrzuciłam swoją torbę na tylne siedzenie w samochodzie.
   - Do zobaczenia! - pokiwał mi Isco i zasunął szybę. Po chwili już ich nie było.
Wsiadłam do pojazdu i włożyłam kluczyki do stacyjki. Odpaliłam go i wyjechałam z parkingu. Marzyłam o gorącym prysznicu i drzemce.

ISCO
  Leżałem na kanapie z swoją kobietą i wpatrywałem się w tv, ale niewiele rozumiałem z filmu. Rozmyślałem teraz o wszystkim.. Moje życie prywatne jest cudowne. Mam Ali, która jest przewspaniałą żonę i za kilka miesięcy urodzi się nam pierwsze dziecko. Długo się o nie staraliśmy, więc teraz cieszymy się podwójnie. Niestety me życiue zawodowe nie jest już tak dobre.. Od kilku lat gram dla Realu Madryt i w ostatnich miesiącach moja rola w klubie znacznie się zmniejszyła, a nadal czuje głód gry. Nadal jestem mody i chce grać, więc coraz częściej myślę o zmianie klubu. Może w okienku zimowym.. Trzeba to rozważyć.
   - O czym myślisz? - szepnęła Ali.
   - O tobie i maluszku - odparłem, całując ją w czoło.
   - Nie martw się, będzie z ciebie dobry tatuś - zaśmiła się cicho.
   - Nawet w to nie wątpię!
   - I dobrze - uśmiechnęła się. - Będzie cudownie, wiem o tym!
   - Mały Alarcon w drodze.. To cudowne - uśmiechnąłem się szeroko. - Jeśli to będzie chłopczyk, to nazwiemy go Isco Junior.
   - Jakie wymagania! - pokręciła głową. - Zastanowię się - puściła mi oczko. - Leire przedtem mi napisała, że jednak wpadnie i powinna być niedługo - popatrzyła na mnie.
   - Znów będę musiał słuchać waszych zachwytów nad tym lekarzem! Czy ja ci się jeszcze podobam, skarbie? - teraz pytałem całkiem serio.
   - A czy ty jesteś zazdrosny, mój drogi? - zmarszczyła brew, a jej mina mówiła wszystko.. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem. - Bardzo mi się podobasz! A o kimś trzeba poplotkować - kiwnęła głową. - Może uda się ją z nim zeswatać!
   - Ona będzie z Alvaro, sama zobaczysz - zaśmiałem się.
   - Ona ciągle zaprzecza, że między nimi cokolwiek jest! - jęknęła.
   - Bo teraz nie jes, ale kiedyś bylo. Myślisz, że Alvaro zaryzykowałby rozpad waszego związku dla zwykłej dziewczyny? On ją kocha, Ali.
   - Oboje są głupi - westchnęła i wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. - Kochanie, mógłbyś? - Ali zatrzepotała rzęsami. Tak, to jest mój leniuszek, który wiecznie mnie wykorzystuje.
   - Podziękujesz mi w nocy - cmonąłem ją w usta i wstałem. Podreptałem do wejścia i otworzyłem, a przed drzwiami stał uśmiechnięty Vazquez. A to niespodzianka! - Siema, stary. Wchodź do środka.
   - No cześć - odezwał się, przekroczył próg i uścisnęliśmy sobie dłonie. - Witam panią domu - wyszczerzył się do Alice.
   - Cześć, Alvaro - pomachała mu. - Co tam masz? - spojrzała na jego dłoń.
   - Super, zajebistą grę!
   - Ali, zrobisz popcorn? - od razu zrobiłem słodką minkę do żony.
   - Gorzej z wami niż z dziećmi - zaśmiała się i wstała z kanapy. Od razu podreptała do kuchni, a my rozsiedliśmy się przed telewizorem i konsolą. Wszystko się włączało, a znów w pomieszczeniu rozbrzmiał dzwonek.
   - Isco, otwórz! - usłyszałem krzyk żony. Wstałem z kanapy, a Alvaro skwitował to śmiechem.
   - Ty też tak kiedyś będziesz miał, zobaczysz! - wskazałem na niego i poszedłem do drzwi.
   - Cześć, Leire. Miło, że wpadłaś - powiedziałem, kiedy weszła do środka. Spojrzała na mnie i pokręciła tylko głową.
   - Gdzie Ali?
   - W kuchni - uśmiechnąłem się. Podziękowała, w przelocie rzuciła krótkie "cześć" do Vazqueza i zniknęła w pomieszczeniu obok. Ja wróciłem na kanapę i wziąłem do ręki swojego pada.
   - Możemy grać!
   - A tak, moja droga wygląda mąż, który nadal jest dzieckiem - usłyszałem po chwili głos swojej żony, która weszła do dużego pokoju razem z Leire i dwiema dużymi miskami pełnymi popcornu.
   - I który będzie miał dziecko - zaśmiała się.
   - Hej, nie nabijajcie się ze mnie!
   - Z kogoś trzeba - podsumowała blondynka i rozsiadła się na drugiej połowie kanapy obok Vazqueaza, biorąc do ręki trochę popcornu. - Co to znów za gra? - skrzywiła się.
   - I tak się nie znasz! - pokazał jej język.
   - Nie znam się?! - zmierzyła go wzrokiem. - A kto cię ostatnio ograł w Fifie? Dałeś się niczym małe dziecko, Alvaro!
   - Zawsze był słaby! - naśmiewała się Ali.
   - Potwierdzam! - uniosłem rękę do góry, niczym uczeń w szkole. - Wybacz, stary, ale zwykle ktoś musi przegrywać.
   - Ale z was mądrale!
   - No dobra, jak macie grać to grajcie, bo inaczej przejmujemy pilota i telewizor - zarządziła Alice.
   - O nie, kochanie! Cały wieczór oglądałem twoje romansidła - wyszczerzyłem do niej ząbki. - Teraz ja króluje.
   - Tak, wmawiaj sobie - zaśmiała się i cmoknęła mnie. Chciała się odsunąć, ale jej nie pozwoliłem i wpiłem się w jej usta. W tej chwili usłyszeliśmy buczenie ze strony naszych przyjaciół i któreś z nich nawet rzuciło w nas ziarenkami popcornu!
   - Ej, co to ma znaczyć?!
   - Nic - powiedzieli jednocześnie, a gdy spojrzeliśmy w ich stronę, każde z nich wskazywało na siebie, to znaczy: Alvaro na Leire i Leire na Alvaro.
   - Widziałeś to, Isco? Chcieli wojnę, to będą ją mieli! - Ali sięgnęła po miskę z popcornem i zaczęła rzucać w tamtą dwójkę. W tej chwili tamci przysunęli do siebie tę drugą i po niedługim czasie, dosłownie wszędzie leżał popcorn, a gdy nam to nie wystarczyło, sięgnęliśmy po poduszki i wtedy walka stała się o wiele bardziej zacięta, niż ta z jedzeniem.
   - Hej, uważajcie na mnie! Jestem z was najmniejsza! - śmiała się Alice.
   - To nic nie zmienia - zawołał Alvaro, po czym porządnie od niego oberwałem. Poduszką, bo poduszką, ale to poczułem.
   - O ty! Nie wyjdziesz z tego żywy! - krzyknąłem i zacząłem go gonić z poduszką po całym salonie. Dziewczyny stały obok i chichotały. Zaczął okrążać cały pokój, a gdy chciał skrócić sobie drogę skacząc przez oparcie kanapy... Coś mu nie wyszło, bo zahaczył o nią. Kanapa się przewróciła do tyłu, Alvaro na nią, a gdy leciał w ostatniej chwili złapał się koszulki Leire, która z piskiem upadła tam razem z nim. I to był ten moment gdy nie wiedziałem czy mam się śmiać czy ich ratować...
   - Masz za swoje! - krzyknęła Ali, która nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
   - A to wcale nie jest zabawne - powiedziała z grymasem Alvarez i po woli zaczęła się podnosić. - Vazquez, nie mogłeś złapać się czegoś innego?! - zaczęła na niego krzyczeć.
   - Spokojnie, Leire. To nie było specjalnie - próbowałem załagodzić sytuację. - To tylko zabawa.
   - Będę miała siniaki po tej zabawie - pokręciła głową i jednak podała dłoń Alvaro, by pomóc mu wstać.
   - Ja też - Ali zrobiła smutną minkę. - Może teraz odpoczniemy, co?
   - Jak najbardziej jestem za! - odezwał się piłkarz Getafe i razem postawiliśmy kanapę do pionu. Usiedliśmy tak samo jak wcześniej, tylko teraz wszędzie walał się popcorn.
   - Leire, zadecydowałaś już w co jutro wieczorem się ubierasz? - zaśmiała się moja Ali i przytuliła do mojego boku. Leire wtedy tylko wywróciła oczami.
   - Nie, jeszcze nie.
   - A co? Randkę masz? - zainteresował się Alvaro.
   - Pewnie, że ma! - zawołała radośnie Alice.
   - Żadna randka - blondynka pokręciła głową. - Po prostu Eric zaprosił mnie jutro do kina.
   - No, no - poruszyłem znacząco brwiami. - Tak to się teraz nazywa.
   - Teraz będziecie sobie ze mnie używać? - westchnęła.
   - Dobra, już nic nie będziemy mówić. Porozmawiajmy o czymś innym - odezwała się Ali. - Możemy o nas - wyszczerzyła się.
   - O nie - jęknął Vazquez i wstał z kanapy. - To ja się będę zbierać.
   - Ja też - dodała Leire, a ja z żoną spojrzeliśmy na siebie. Ech.. Ta dwójka jest dla siebie stworzona, ale jeszcze nie chcą się do tego przyznać. Jestem ciekaw, kiedy to nastąpi.


sobota, 2 maja 2015

Rozdział XIV

ALICE
  Po kilku dniach miałam dopiero odwagę, by zadzwonić do Alvaro i poprosić go o spotkanie. Zgodził się, niechętnie, ale zgodził. Musiałam mu wszystko wyjaśnić. Oczywiście razem z Isco, który postanowił zaprosić Leire. Jej też należą się przecież jakieś wyjaśnienia.
Przez te dni rozmyślałam o tym wszystkim. Vazquez na pewno czuł się okropnie i to byłą tylko i wyłącznie moja wina. Martwiłam się o niego. Byliśmy ze sobą bardzo blisko i sama sobie nigdy nie wybaczę, że tak bardzo go zraniłam.
Razem z Isco podjechaliśmy do kawiarni, w której byliśmy umówieni. Alvaro już tam siedział i bawił się swoimi kluczykami od samochodu, a kiedy nas zobaczył od razu wstał i przywitał się.
   - Mam nadzieje, że obędzie się bez rękoczynów - spojrzałam na piłkarzy, a ci grzecznie zaprzeczyli. Usiedliśmy i po chwili zjawiła się blondynka. Była bardzo zdziwiona, kiedy zobaczyła całą naszą trójkę razem. Zapewne myślała, że ma spotkać się tylko z Francisco.
   - Cześć - powiedziała cicho i usiadła na czwartym krześle. Dziwnie unikała spojrzenia mojego byłego narzeczonego.. Albo po prostu mi się wydawało.
   - Może najpierw coś zamówimy, hmm? - zapytał Isco.
   - Może być - kiwnął głową Alvaro i przywołał kelnera. Złożyliśmy swoje zamówienie i znów zapadła cisza. Nie mogłam tego wytrzymać i postanowiłam się odezwać. W końcu to była moja wina.
   - Wiem, że czekasz na jakieś wyjaśnienia, Alvaro - spojrzałam na niego. Patrzył na mnie takim pustym wzrokiem, że przeszły mnie dreszcze.  
   - Raczej tak - poprawił się na krześle. - Długo? - popatrzył po nas.
   - Odkąd się pokłóciliśmy o tą bluzę. Uznałam, że skoro i tak uważasz, że cię zdradzam..
   - Ali, może bez szczegółów - szepnął Isco.

   - Jeżeli pozostaje mi się domyślać, to ta noc kiedy poszłam do klubu z Julią i Lią? - zapytała niepewnie Leire.
   - Tak. Dokładnie wtedy - przytaknął Alarcon.
   - Więc chyba każdy z nas powinien być tutaj szczery - mruknęła i spojrzała kątem oka na Alvaro. - Tej i kolejnej nocy nie spałam w domu.. - mówiła lekko zmieszana.
   - Spała u mnie - rzucił chłopak, wbijając wzrok w swoją filiżankę z czarną kawą. 

   - Co?! - warknął Isco.
   - No ja tak samo zareagowałam jak dowiedziałam się, że uciekłeś z Ali - zaśmiała się kpiąco.
   - A ja głupia się zamartwiałam o ciebie - spojrzałam na Alvaro. - Jak mogłeś?!
   - Tak samo jak ty - rzucił w moją stronę.
   - Hej, spokojnie - odezwał się Isco.

   - Jak mam być spokojna? No jak?
   - Przecież wszystko się dobrze skończyło - złapał mnie za dłoń. - My też przecież nie byliśmy fair.

   - Nie wydaje wam się to wszystko zabawne? - zauważyła Leire.
   - Dla was jest to zabawne, ale to ja wyszedłem na idiotę - burknął Alvaro.
   - Wybacz - skrzywiłam się. - Wiesz, że nie chciałam by tak to wyglądało. 
   - Ale teraz wszystko układa się przynajmniej w jedną, spójną całość.. Wiemy dlaczego tacy dla siebie wszyscy byliśmy - zaśmiał Isco, obejmując mnie ramieniem. 
   - Każde z nas wtedy myślało o kimś innym - odezwał się Vazquez i spojrzał na Leire, która bawiła się malutką łyżeczką, którą dostała do swojej kawy. 
   - A wy teraz będziecie udawać aniołki? 
   - Z całej tej historii tylko wy wyszliście na tym najlepiej - uśmiechnęła się lekko do mnie. 
   - Zawsze możecie to zmienić - wtrącił się Francisco. - Czasem warto jest zaryzykować - dodał i cmoknął mnie w policzek. Alvaro tylko na nas patrzył.
   - Wam to ryzyko wyszło na dobre - stwierdziła. - Chyba już wszystko wyjaśniliśmy i nikt nie ma do nikogo teraz żalu?
   - Najbardziej poszkodowany został Alvaro.. - spojrzałam na niego. - Przepraszam. Teraz wiesz, że oboje bylibyśmy nieszczęśliwi.
   - Wiem. Od momentu tej kłótni nam się nie układało i oboje dobrze o tym wiedzieliśmy. Może wy po prostu byliście znakiem by odwołać ślub?
   - Mogliśmy zrobić to wcześniej - zgodziłam się.
   - Prosiłem cię o to! - odezwał się Isco.

   - I pewnie już wtedy dowiedzielibyśmy się o naszej czwórce - uśmiechnął się Alvaro. Oboje z Leire zachowali się wobec siebie dziwnie, pomimo, że też się spotykali. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego..
   - Cieszę się, że moja Ali jednak zrezygnowała z tego ślubu - zaśmiał się Isco.
   - Tak.. Twoja Ali - mruknął Alvaro, uśmiechając się lekko. 
   - Alvaro, chcę z tobą porozmawiać - wypaliła nagle Leire i spojrzała na niego. Wcześniej była cicha i jakby zamyślona. Pewnie to miało związek z tym wszystkim.
   - To może my sobie pójdziemy? - zapytałam, spoglądając na swojego chłopaka. - Nie chcemy przeszkadzać.
   - Chodźmy - uśmiechnął się Isco i złapał mnie za rękę, wcześniej puszczając oczko do tamtych.
   - Myślisz, że coś z nich będzie? - szepnęłam do niego.
   - Coś się pewnie wydarzyło, że tak się zachowują, ale może się dogadają... - powiedział, gdy wychodziliśmy z lokalu.
   - Niech się pogodzą. Niech będą szczęśliwi - skinęłam głową. - Rozmawiałam dziś z Messim - powiedziałam dumnie.
   - Ooo! Jestem zdumiony! - zaśmiał się.
   - Lubi mnie. Trochę o tobie poplotkowaliśmy i zgodził się ze mną, że jesteś bałaganiarzem - dałam mu pstryczka w nos.
   - Ej, wcale nie! - oburzył się, a ja na niego spojrzałam pobłażliwie. - No może odrobinkę..
   - Razem z Messim doszliśmy do wniosku, że..
   - Ali, to pies! - jęknął.
   - Daj mi skończyć - machnęłam ręką. - Doszliśmy do wniosku, że albo się poprawisz, albo wyprowadzisz - powiedziałam poważnie.

   - Wychowałem sobie szatana i zdrajce!
   - Po prostu mnie polubił.
   - A ty się go bałaś - wyszczerzył się. 
   - Czasem jest przerażający! Jak wskakuje do łóżka!
   - Też czasem potrzebuje miłości..
   - To na pewno ma po tobie - zaśmiałam się głośno. - Może zabierzesz mnie na lody, co? Jest taka ładna pogoda..
   - Jak sobie panienka życzy - cmoknął mnie w policzek, rozejrzał się i pociągnął mnie w kierunku, gdzie zauważył cukiernie.

ALVARO
  Siedziałem w tej pieprzonej kawiarni i patrzyłem, jak moja niedoszła żona mizia się z moim przyjacielem. Kiedyś powiedziałbym, że to nierealne, a jednak.. Nie mogłem powoli tego znieść. Ali wydawała się taka szczęśliwa i miałem wrażenie, że ze mną nigdy taka nie była. Od czasu ślubu czuje się okropnie. Nie chciała mnie Alice ani Leire.. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
   - Więc o czym chciałaś pogadać? - zapytałem, kiedy tamta dwójka wyszła.

   - O tym, że musimy coś z tym zrobić. To nierealne, żebyśmy się nie spotykali, bo mamy wielu wspólnych znajomych.
   - I teraz nagle nie chcesz mnie unikać, co?
   - Nie powiedziałam tego. Chodzi mi raczej o to, że nie chcę by było niezręcznie w naszej obecności.
   - Wydaje mi się, że jest w porządku - mruknąłem cicho.
   - Ale mnie wcale.. - jęknęła. - Przynajmniej to tak nie wyglądało, sądząc po minach Alice i Isco.
   - Oni są zakochani i w ogóle się nami nie przejmują.
   - A tobie teraz o co chodzi? O to, że powiedziałam, że to nie ma sensu?
   - O to, że oni jednak potrafią być razem.
   - Niestety nie wszystko ma happy end - warknęła. - Co tak właściwie było pomiędzy nami? Seks?
   - Fajnie, że tak to odbierasz - skinąłem głową.
   - Więc może to nazwij po swojemu? - przymrużyła powieki. - Zawsze mogłam się poczuć jak taka alternatywa po Alice!
   - Ale przyszedłem do ciebie przed ślubem. Wyrzuciłaś mnie - przypomniałem jej.
   - A gdybym poprosiła, zrezygnowałbyś z niego? - szepnęła, a mnie troszeczkę ścięło. - No właśnie, Alvaro..
   - Może masz rację.. - mruknąłem. - Może między nami nie było nic silnego.
   - Zapewne - mruknęła i zaczęła nerwowo miąć białą serwetkę, którą zabrała ze stojaczka. Wbiła w nią wzrok. - Więc nie chcę byśmy się kłócili, ani tego rozpamiętywali. Jesteśmy zwykłymi znajomymi, którzy czasem będą się widywać w gronie znajomych.
   - Niech tak zostanie.
   - Świetnie - pokiwała głową. - Cieszę się, że doszliśmy do jakiegoś wniosku i zgody.
   - Ja też. W końcu i tak muszę wiele spraw sobie poukładać.
   - Racja - wysiliła się na lekki uśmiech. - Po prostu tak miało być, a pewnie wyszłoby to wszystko prędzej czy później. Chcę ci życzyć powodzenia. 
   - Teraz to raczej nic nie da. Mój przyjaciel spotyka się z moją żoną - spojrzałem na nią. - A raczej niedoszłą żoną.
   - Do tego, przede wszystkim, powinieneś się przyzwyczaić i pogodzić. Pewnie wam też nie było dane.
   - Pojadę już - uśmiechnąłem się lekko. - Do zobaczenia.
   - Na razie - również odpowiedziała uśmiechem. Zostawiłem banknot na stoliku, płacąc za zamówienia i skierowałem się do wyjścia, przy którym się obejrzałem jeszcze na blondynkę, bo sam nie wiedziałem czy o tym, o czym rozmawialiśmy, było prawdą.

LEIRE
  Najpierw po rozmowie z całą trójką, a później z samym Vazquezem, czułam się jakoś dziwnie. Isco z Alice skończyli razem, a ja i Alvaro.. Tak jak wyszło, nie było nam to pisane. Gdy mówiłam mu, że powinniśmy się stać zwykłymi znajomymi, czułam pewne ukłucie w sercu. Nie wiedziałam czy do końca tego chciałam.. Musiałam zataić to w sobie, że piłkarz jest dla mnie ważny i skryć to na dnie, razem z wszystkimi uczuciami. Mam zacząć na nowo i on też. 
 Wróciłam do mieszkania, opowiedziałam o wszystkim Julii i Lii, która przyszła do nas w odwiedziny, po czym dostałam równy opieprz... Dziewczyny pukały się w głowę po tym co usłyszały, bo myślały, że wrócę cała w skowronkach z mianem dziewczyny Alvaro. Niestety, tak nie było. 
 Zabrałam niewielką torbę, do której wpakowałam trochę ubrań i innych rzeczy. Tak jak rozmyślałam wcześniej, resztę wakacji spędzę u rodziców. 
 Przez całą, prawie godzinną podróż busem, który tłukł się do miasteczka, w którym się wychowałam, myślałam o tym jak wytłumaczę wszystko rodzicom. Zawsze byłam z nimi blisko i mówiłam im o wszystkim, a odkąd poznałam Alvaro, mówiłam im coraz mniej. Sypianie z mężczyzną, który lada chwila miał być czyimś mężem nie jest powodem do dumy. Miałam z nimi sporo do omówienia.. 
  Na przystanek przyszły obie moje siostry i w dobrym nastroju wróciłyśmy do domu, gdzie od progu wołał mnie cudowny zapach maminego obiadu.  
   - Kocham tutaj wracać! - powiedziałam z zachwytem, wchodząc do środka. 
   - Też się cieszę, że jesteś - powiedziała mama, która na chwilę odeszła od kuchenki i ucałowała mnie w czoło.
   - Stęskniłam się - wyszczerzyłam się.
   - A ja stęskniłam się za Isco! Czemu przyjechałaś bez niego?! - jęczała Sol. 
   - Cóż.. Nie czytałaś wiadomości? - spojrzałam na nią.
   - Nie - pokręciła głową. - Jakoś nie miałam ostatnio na to czasu. Nie mów mi, że się o coś pokłóciliście?! - otworzyła szeroko oczy. - Może będę miała szanse! - zawołała, a wtedy do kuchni weszła moja najmłodsza siostra.
   - Sol, głupia jesteś! - Amaia przewróciła oczami. - Isco ma inną! - zawołała. Mała bardzo przypominała mnie, kiedy byłam w jej wieku. Zawsze o wszystkim poinformowana, a inni mówią, że nawet wyglądamy identycznie. 
   - Jak to ma inną? Kochanie, co się stało? - zainteresowała się mama.
   - To dosyć długa historia - skrzywiłam się.
   - Porwał jakąś sprzed ołtarza - machnęła ręką Amaia. 
   - O matko.. - mruknęła mama. - Muszę usiąść.
   - Jak on mógł tak postąpić! - zawyła Sol i pobiegła do swojego pokoju.
   - Normalnie dom wariatów - skomentowała najmłodsza i również wyszła z pomieszczenia, a mama usiadła przy stole.
   - Jest teraz szczęśliwy - lekko się uśmiechnęłam. - I rozstaliśmy się wcześniej.
   - Leire, słońce - ścisnęła moją dłoń. - Zdradzał cię z nią?
   - Jakiś czas tak - skinęłam lekko głową.
   - No typowy facet - pokręciła głową. - Nie przejmuj się nim, jeżeli wywinął taką akcję, to w przyszłości pewnie nabroiłby jeszcze więcej.. A miałam go za takiego porządnego!
   - Ja też miałam romans - szepnęłam.
   - Leire! - krzyknęła na mnie. - Jaki romans?! Co to za chłopak?
   - To taka dziwna sytuacja.. To pan młody z tego ślubu.
   - Córeczko.. Ja już wiedziałam wtedy, gdy chciałaś wymienić roczną Sol na nowy rower z koleżanką, że wyroście z ciebie niezłe ziółko, ale aż takie?!
   - Troszeczkę się pogubiłam tylko - wzruszyłam ramionami.
   - No dobrze. Rozumiem, że Isco jest z tą dziewczyną, tak? A ty i ten chłopak?
   - Oni są razem, a my.. To jednak nie było to.
   - I zgaduję, że dlatego tutaj jesteś? - zapytała, a ja pokiwałam głową i spojrzałam na nią niepewnie. Wstała i podeszła do mnie. - Moja córeczka - powiedziała i przytuliła mnie.
   - Dziękuje, mamo. Jesteś najlepsza - szepnęłam.
   - W końcu udało mi się wytrzymać z takimi trzema niesfornymi stworzeniami z czwartym najgorszym na czele - zaśmiała się, a ja po niej. Oczywiście miała na myśli ojca.
   - Czyli mogę liczyć na ciepły i pyszny obiadek każdego dnia?
   - Oczywiście! Zostaniesz tyle ile zechcesz. Niedawno wprowadził się tu taki wdowiec z dwoma synami w podobnym do ciebie wieku, wiesz...
   - Mamo, na razie nie mam chęci na flirty i randki - pokręciłam głową. 
   - No dobrze, dobrze. 
   - Tak, więc zostaje tutaj do końca wakacji, a później wracam do Madrytu. Będę mieszkać z Julią - pokiwałam głową.
   - I jesteś tego pewna? - zapytała z troską w głosie.
   - Pewna tego, że zostaję czy że wracam do Madrytu?
   - Że wracasz. W domu zawsze możesz zostać.
   - Mamo, chcę skończyć studia i później znaleźć tam dobrą pracę - westchnęłam.
   - Dobrze, niech będzie - wstała i podniosła ręce do góry. - Zawołaj dziewczyny na obiad. Sol pewnie płaczę w poduszkę - zaśmiała się.
   - Jasne - uśmiechnęłam się. - Będę musiała jeszcze z nią o tym poważnie porozmawiać. Czasami przesadza - dodałam i ruszyłam schodami na górę. Chciałabym by te wakacje były udane. By było tak, zanim wyjechałam do Madrytu i poznałam Alarcona. Rodzice zawsze wychodzili do pracy na różne zmiany, a ja jako najstarsza rozdzielałam wtedy obowiązki między nas trzy. Amaia robiła za tą wymądrzałą i wygadaną, Sol za bujającą w obłokach, a ja tą szaloną z najbardziej wybuchowymi pomysłami.


Można by myśleć, że to koniec tej historii, nooooo... No ale nie :)