poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział XXIII

LEIRE
  Przed samym spotkaniem z rodzicami Alvaro, będąc już jego dziewczyną, bardzo się obawiałam, ale gdy już tam chwilę pobyłam, okazało się, że mogę czuć się tam jak we własnym domu. Przecież byli to ci sami ludzie, z którymi rozmawiałam, tylko przyjaźniąc się z Vazquezem. Spędziłam cudowne święta w Badalonie i strasznie żal było mi stamtąd wyjeżdżać. W przeddzień wylotu, dostałam jasne wskazówki od pani Susany jak sobie radzić z Alvaro i by go pilnować. Chyba naprawdę cieszyła się, że jestem z jej synem. Gdyby tylko wiedziała co my wyrabialiśmy te trzy lata temu...
  Przez święta rozmawiałam tylko przez chwilę z Alice przez telefon gdy składałyśmy sobie życzenia, ale nadal nie pisnęłam ani słówka o mnie i Vazquezie, czy nawet, że jestem w Katalonii! Dzień później razem z Isco udostępnili wspólne zdjęcie, co naprawdę nas zaskoczyło, ale i ucieszyło. Od razu zadzwoniłam do przyjaciółki i o wszystko wypytałam. Podobno pogodzili się w same święta! To słodkie! Postanowili również wyprawić nieduże przyjęcie sylwestrowe w swoim domu w Madrycie, bo zaraz później mają lecieć do Londynu. Isco wreszcie zmądrzał!
   - Wiesz co? Bardziej boję się powiedzieć im o tym niż w momencie gdy mówiłeś rodzicom o tym, że jestem twoją dziewczynom, a ja moim, że mam chłopaka - zaśmiałam się cicho, siedząc na miejscu kierowcy. Jechaliśmy razem z Alvaro właśnie do Isco i Alice.
   - A dlaczego? - zapytał ze śmiechem.
   - Pewnie się ucieszą i tak dalej, ale zaraz zacznie się głupie gadanie, że nam to wmawiali i inne... - wywróciłam oczami.
   - A to prawda! Isco mi żyć nie dawał! 
   - Miałam to samo z Alice! Nie chcesz wiedzieć jak czasami wyglądały nasze rozmowy - zaśmiałam się i skręciłam na osiedle, gdzie mieszkali nasi przyjaciele.
   - Trzeba było ich wcześniej posłuchać - westchnął.
   - Po prostu się przyznaj, że się obudziłeś, kiedy zaczęłam spotykać się z Ericiem - wyszczerzyłam się.
   - On w ogóle nie jest przystojny!
   - Pozwól, że to ja będę określać, który facet jest przystojny, a który nie - powiedziałam i wjechałam na podjazd do Alarconów.
   - No wiesz, byłaś z Isco! - zaśmiał się.
   - Kochanie, według mnie, połowa twoich kolegów jest przystojna i nieziemsko seksowna, ale ciebie nie przebiją - zgasiłam silnik i spojrzałam na niego, przygryzając wargę.
   - Będziemy musieli o tym poważnie porozmawiać - powiedział śmiertelnie poważnie. - Chyba cały Real tu jest - wskazał na samochody.
   - To będzie na kogo popatrzeć - zażartowałam, a on znów popatrzył na mnie "tym" wzrokiem zazdrośnika. - I tańczyć - wyszczerzyłam się.
   - Ze mną!
   - I kulami - zaśmiałam się. - No chodźmy już - dodałam i wysiadłam, obeszłam samochód i zaczekałam aż Alvaro wydostanie się z samochodu. Trochę nam to zajęło zanim dotarliśmy do środka. Bez pukania weszliśmy, bo w mieszkaniu i tak było głośno. Właściciele właśnie rozmawiali z Moratą i jego partnerką, który najwidoczniej święta i nowy rok spędzają w Madrycie.
   - Leire! - zawołała Ali.
   - Obecna - zaśmiałam się.
   - Ej, ale ja też tutaj jestem! - oburzył się Vazquez. 

   - Trudno cię nie zauważyć - odezwał się Alarcon.
   - Zabawne! - pokręcił głową. - Jak dobrze znów was widzieć razem.
   - Isco zmądrzał - zaśmiała się Ali. - Wiesz jak to z facetami.. - spojrzała na mnie.
   - Coś o tym już wiem - uśmiechnęłam się tajemniczo i kątem oka spojrzałam na Alvaro, który ruszył w głąb pomieszczenia razem z Francisco do chłopaków. 
   - Napijesz się czegoś?
   - Jasne, możesz mi zaserwować jakiegoś dobrego drinka, takiego za nas obie - zaśmiałam się.
   - No tak, my nie możemy - pogłaskała się po brzuchu. - Ale nie narzekam, bo Junior to kochane dziecko.
   - Powiesz tak za kilka miesięcy - powiedziałam i obie weszłyśmy do kuchni. - Jak minęły święta u rodziców? - zapytałam i od razu usiadłam na blacie, jak przeważnie automatycznie robiłam.
   - Druga część zdecydowanie lepsza - uśmiechnęła się szeroko. - A twoje? Tylko mi nie mów, że miałaś dyżur..
   - A nie! - wyszczerzyłam się. - Mam wolne od samych świąt i wracam pojutrze i uwaga, w końcu na dzień! Mi też święta minęły bardzo fajnie.
   - To gdzie byłaś?
   - Spędziłam je w Katalonii - uśmiechnęłam się lekko.
   - A co tam robiłaś? - zamyśliła się, a po chwili na mnie spojrzała. - Nie! Tylko mi nie mów, że.. Isco, mężu! - zaczęła krzyczeć.
   - Ale co mam ci nie mówić? - zaczęłam się śmiać i wtedy do kuchni wkroczył zadowolony Alarcon.
   - Wołałaś? Stało się coś?

   - Ty wiedziałeś, że ta dwójka? - wskazała na mnie i Alvaro, który stał za Francisco. - Wiedziałeś?!
   - Ale co wiedziałem? - otworzył szeroko oczy i najpierw popatrzył na mnie, a później odwrócił się do Alvaro, który z kolei sam do siebie zaczął się śmiać. - Nadal nie wiem o co chodzi - ciągnął Isco. 
   - Że są razem! - wyjaśniła mu żona. 
   - No ej, czemu ja nic nie wiem?! - zawył Isco, a my z Vazquezem nadal siedzieliśmy cicho, tylko się uśmiechając. 
   - Tak nas wrobili, widzisz - Alice popatrzyła na nas. - Może jakieś wyjaśnienia?
   - A to wszystko przez niego! - wskazałam na Vazqueza. - To on zaczął majaczyć podczas operacji.
   - Tak czy siak, gratulacje - Isco poklepał przyjaciela po plecach. - Wychodzi na to, że mieliśmy rację - zwrócił się do ukochanej.   - Tak, tylko to oni nas słuchać nie chcieli! Ale zaraz... To wy już od operacji jesteście razem? Przecież to już szmat czasu!
   - Mieliście swoje problemy - uśmiechnęłam się lekko. 
   - Problemy, nie problemy, ale bądź co bądź, powinnam wiedzieć o wszystkim od początku! - westchnęła Ali. - Zawiedliście nas!
   - Ty się teraz nie denerwuj, bo jeszcze zaczniesz rodzić i co wtedy zrobimy? - zapytał Alvaro.
   - Nie filozofuj, tylko idziemy do wszystkich... Nie będziemy tutaj sami siedzieć - zapowiedział Isco i wygonił wszystkich z kuchni. Wyszliśmy do dużego pokoju, gdzie faktycznie było pełno piłkarzy.
   - Hej, nie było tak źle - za mną pojawił się Alvaro, który oparł głowę o moje ramię. 

   - Dobrze, że wyjeżdżają do Londynu. Dadzą nam żyć - zaśmiałam się.
   - I tak będziecie ciągle siedzieć na telefonach - wyszczerzył się. - Leire.. - oparł się o komodę i przyciągnął mnie za dłoń do siebie. - Zamieszkaj ze mną - powiedział pewnie.
   - Co?! - no, no. Zaskoczył mnie!
   - Chciałbym żebyś się do mnie przeprowadziła - powtórzył. - Wiem, że praktycznie jesteśmy razem bardzo krótko, ale chyba bardzo dobrze się znamy, prawda?
   - To prawda, ale to bardzo poważny krok.
   - Boisz się? - popatrzył na mnie łagodnym wzrokiem. - Na początku tylko na próbę.
   - Boję się, że znów się nam nie uda.
   - Nie pozwolę na to - przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. - Nie będę drugi raz takim kretynem jak wtedy.
   - Więc dobrze - skinęłam głową. - Zamieszkajmy razem.
   - Cieszę się - ucałował mnie w czoło i wtedy podszedł do nas Morata, a po chwili jeszcze dwóch kolejnych piłkarzy. Wszyscy wypytywali Alvaro o nogę, operację, o samopoczucie i wszystko po kolei, więc ja odeszłam do grupy dziewczyn. Mamy razem zamieszkać? On zwariował, ale czemu nie? Jeżeli już na jedną próbę się zgodziłam, to powinnam chyba też przystanąć na tą.

ALICE
Było już kilkanaście minut po dwunastej w nocy. Wszyscy staliśmy na dworze i składaliśmy sobie życzenia, popijając szampana. Ja niestety piłam bezalkoholowego, bo Isco nie pozwolił mi nawet lekko zamoczyć ust w jego kieliszku. Taki opiekuńczy się zrobił.
Wszyscy się świetnie bawiliśmy, było dużo naszych znajomych i oczywiście alkohol. To wystarczyło, aby impreza się udała. Była to praktycznie nasza ostatnia noc w Madrycie, więc lekko się smuciłam. Tu się urodziłam i to tu chciałam mieszkać, ale trudno. Za mężem polecę wszędzie.
   - Możemy wracać? - zapytałam Alarcona. - Zimno tu trochę.
   - Jasne, chodźmy - uśmiechnął się i objął mnie ramieniem, wolno prowadząc do środka. Spojrzałam jeszcze w niebo. Wszędzie dookoła było mnóstwo fajerwerków, co wyglądało przepięknie.
   - Będziemy mieli jutro co robić - zaśmiałam się widząc porozwalane plastikowe kubki i butelki.
   - Przynajmniej się czymś zajmę by nie myśleć o bólu głowy i kacu - uśmiechnął się i zaraz za nami zaczęli się pojawiać pozostali. Zapewne ich też zaczął wyganiać mróz.
   - Dlatego od teraz już nie pijesz!
   - Ale, Ali... - mruknął.
   - Co tam mu już zabraniasz? - zaśmiał się stojący obok Morata.

   - Pić. Musi jutro mi pomóc z ogarnięciem domu - spojrzałam na niego surowym wzrokiem. - Już więcej nie pije.
   - No dobrze, już dobrze - Isco uniósł obie dłonie. - Myślę, że nam się dziś wszystko udało. 
   - Prawda - pokiwał głową Morata. - Impreza jest zajebista, tylko szkoda, że gospodyni pić nie może. 
   - Gospodyni jeszcze się w życiu opije i ja tego dopilnuję - zaraz za nim pojawiła się uśmiechnięta Leire wraz ze swoim Alvaro. 
   - Słyszałeś to, Vazquez? - spojrzał na niego mój mąż. 
   - Moja kobieta chce rozpijać twoją - zaśmiał się. - Dlatego trzeba je dobrze pilnować - dodał. 
   - Od jutra nie wychodzą z domu! - zarządził Isco.
   - Isco, nie przesadzaj - wywróciłam oczami. - Alvaro przecież nie miał tego na myśli! 
   - O! Już buzują hormony - zaśmiał się. 
   - W końcu to normalne - dodała Leire. - Kurczę, nie mogę sobie wyobrazić, że będziecie tak daleko! - jęknęła. 
   - Musicie nas odwiedzać - szepnęłam. 
   - Jeżeli tylko się da - odparła blondynka. 
   - I tak ma być!- A co robicie z tym domem? - zapytał nagle Morata. - Sprzedajcie, wynajmujecie, zostawiacie?
   - Isco chce sprzedać, a ja zostawić - mruknęłam cicho. - Chciałabym tutaj wrócić z Juniorem.
   - Może wynajmijcie jakimś studentom do wakacji? - zaproponował Morata.
   - Tak, a jak wrócą na te wakacje to zastaną dziury w ścianach - zaśmiał się Vazquez.

   - Jeszcze zobaczymy. Na razie nie ma co denerwować mojej księżniczki - ucałował mnie w policzek.
   - Tak czy siak - zaczęłam. - Nie stójmy i nie gadajmy. Muzyka leci z głośników i możemy jeszcze tańczyć! - dodałam.
   - Albo pić! - zawołał Morata.
   - Ja i tak nie potańczę, wiec chodźmy, Alvaro - zwrócił się do niego Katalończyk, po czym spotkał się z gniewnym spojrzeniem blondynki. - No Leire, nooo...
   - Idź! - zamachała dłonią.
   - Kochanie, to może ja też?
   - Isco... - warknęłam.
   - No puść go - zaśmiała się Leire. - Przecież długo nie zobaczą się w takim towarzystwie - puściła oczko.

   - Ale jutro nie ma się zmiłuj - jęknęłam, bo wiem, że i tak by poszedł. Uśmiechnął się szeroko i podziękował.
   - W razie czego nawet ja ci pomogę - odezwała się dziewczyna, a na chłopaki odeszli do stolika. - Dobrze, że doszliście do porozumienia - uśmiechnęła się.
   - To ten jedyny. Wiesz.. Myślę, że wiedziałam to już na ślubie Amata - zaśmiałam się.
   - Kochana, wtedy to byłaś wielce zakochana w moim obecnym chłopaku - zaśmiała się i obie usiadłyśmy na kanapie.
   - Może nam się tak tylko wydawało.. - pogłaskałam się po brzuszku. - Leire, on kopnął!
   - Co? - szeroko otworzyła oczy. - Naprawdę? To cudownie!
   - Sama zobacz! - zabrałam jej dłoń i przyłożyłam do miejsca, gdzie kopał mały.
   - To takie... - zacięła się. - Nawet nie wiem jak mam to określić, ale to coś wspaniałego.
   - Muszę pokazać Isco.. - ciągle się uśmiechałam. - Na chwilę cię opuszczę, przepraszam.
 Znalazłam go wśród chłopaków, którzy byli. Odciągnęłam na chwilę na bok i bez słowa przyłożyłam dłoń do brzuszka. Popatrzył na mnie zszokowany, ale po chwili zaczął całować miejsca, gdzie kopał mały. To było coś wspaniałego.
Byłam w tej chwili cholernie szczęśliwa. Miałam wspaniałego męża, któremu niedługo urodzę syna i wspaniałych przyjaciół. Patrząc na Leire i Alvaro moje serce się radowało. Ta dwójka powinna być ze sobą. Cóż, ta cała historia z naszą czwórką.. To chyba przeznaczenie. 



I to by było na tyle :)
Dziękujemy! 

sobota, 4 lipca 2015

Rozdział XXII

ALVARO
 Czasami mam wrażenie, że od jakiegoś czasu wygrałem życie! Leire dała mi drugą szansę, której za żadne skarby nie mam zamiaru zmarnować. Wyszedłem ze szpitala, przesiedziałem kilka dni w swoim mieszkaniu, bo przecież nigdzie i tak nie mogłem się ruszyć. Leire przychodziła wtedy kiedy nie miała dyżurów. Czyli praktycznie w dzień, bo ta jej lekarka nadal wyrzucała ją na nocne zmiany. Siedzieliśmy chwilę razem, a później blondynka zwijała się w kłębek i musiała chwilę pospać. Teraz już wcale praktycznie nie bywała w swoim mieszkaniu, prócz krótkich chwil by zabrać czyste ubrania.
 Ale w końcu nadszedł czas świąt. Leire udało się wywalczyć bardzo długi urlop, bo do pracy miała wrócić dopiero po nowym roku. Stwierdziła, że opłacało się chwilę pocierpieć by teraz odpocząć. Zaproponowałem jej wspólne święta w Badalonie u moich rodziców. Musiała się zastanowić, ale w końcu ją przekonałem. Najcięższą sprawą była mama Leire. Gdy dziewczyna dzwoniła do niej z informacją, że te święta spędzi gdzie indziej, ta zaczęła na nią krzyczeć, ale ja zabrałem jej telefon, grzecznie się przedstawiłem i powiedziałem, że porywam jej córkę na święta, bo nie wyobrażam tego czasu bez niej. Jej mama wtedy zamilkła i odpowiedziała, że chyba się zgadza.
 I to była druga osoba, która dowiedziała się, że jestem z Leire. Pierwszy był Pablo, któremu nie trzeba było dużo czasu by to wywęszyć. Nie mówiliśmy też na razie o tym Isco i Ali, bo chyba tak w tym momencie będzie lepiej.
   - Na pewno rozmawiałeś z rodzicami, że nie przyjeżdżasz sam, prawda? - zapytała blondynka, oparta o moje ramię i ściskająca moją dłoń. Siedzieliśmy w samolocie i niedługo pewnie dostaniemy informację, że będziemy lądować.
   - Zapomniałem - wyszczerzyłem się. 
   - Alvaro! - zawołała z grymasem i uderzyła mnie w ramię. - Jesteś głupkiem, wiesz? 
   - Kochanym głupkiem - zaznaczyłem oczywiście.  
   - No dobrze, ale co jeżeli twoim rodzicom to się nie spodoba, co? Może... - zaczęła gadać jak najęta.
   - Może, może, może... - przerwałem jej. - Leire, powiedz mi, do kogo ciągle wydzwaniała moja mama, by dowiedzieć się co ze mną? To znaczy, że cię lubi! 
   - No dobrze, niech będzie - skinęła głową z grymasem. - Ale może nie chce spędzić świąt z obcą kobietą, co? 
   - Mówisz tak, jakbyś wcale nie znała moich rodziców - zaśmiałem się. - Jeżeli ja chcę spędzić ten czas z tobą, to oni też. 
   - Powiedzmy, że ci wierzę - uśmiechnęła się lekko.
   - No i pięknie - ucałowałem ją w czubek głowy i wtedy usłyszeliśmy powiadomienie i zapięciu pasów i podchodzeniu do lądowania. Niedługo później już szliśmy dużym holem barcelońskiego lotniska, to znaczy, ja sobie kuśtykałem o kulach... Leire niestety ciągnęła za sobą walizkę i miała na ramieniu moją niedużą torbę. Ja bym to robił, ale niestety nie miałem jak. Rozglądałem się po pomieszczeniu, bo miał tu na nas czekać Raul albo mój ojciec. Jednak po chwili zauważyłam zmierzającego do nas mojego młodszego uśmiechniętego brata.
   - Leire! - wyszczerzył się i najpierw przywitał z nią. - No i braciszek - zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu. - Mama już się nie może doczekać aż was przywiozę. Mówi tylko o tym od wczoraj - wywrócił oczami.
   - Doprawdy? - Leire spojrzała na mnie i chyba zrozumiała, że znów dała się wkręcić. Moi rodzice bardzo dobrze wiedzieli, że przywożę ze sobą Alvarez, a najbardziej z tego ucieszyła się właśnie mama. - Raul, bardzo cię proszę, gdy twój brat będzie już w pełni sprawny, przypomnij mi żebym się zemściła. 
   - Z przyjemnością - uśmiechnął się szeroko.
   - Lepiej pomóż Leire - pouczyłem go. - Widzisz, że się męczy z torbami.
   - Spokojnie, nie denerwuj się, bo ci się jeszcze zmarszczki porobią i Leire już cię nie będzie chciała! Już miałem to zrobić - powiedział chłopak i zabrał od niej walizkę.
   - Im starsze tym głupsze - skwitowałem kręcąc głową. Dziewczyna tylko cicho się zaśmiała i wolnym krokiem, ze względu na mnie, ruszyliśmy do wyjścia. Raul miał szczęście, bo zaparkował dosyć blisko i chwilę później już siedzieliśmy wszyscy w samochodzie. Było zimno, ale śniegu zero! 
   - Denerwuje się - powiedziała nagle blondynka.
   - Leire, wyobraź sobie, że jedziesz na urlop i nic cię nie musi interesować - zaśmiałem się i popatrzyłem na nią.
   - Jedziemy do twoich rodziców!
   - Nie dziwiłbym się gdybyś ich wcale nie znała - wtrącił się mój brat, zmieniając bieg.
   - Ali tak nie panikowała, prawda? - zapytałem brata.
   - Ale ja nie jestem Ali - wywróciła oczami.
   - I tu racja, nie jest nią - odezwał się. Czy mi się zdawało, czy Raul chce się jej przypodobać? - Niedługo będziemy - dodał. 
   - Bez stresu, kochanie. Będzie dobrze - uśmiechnąłem się do niej. - Spędzimy razem cudowne święta. 
   - Przytaknę - westchnęła i oparła się o zagłówek. Faktycznie, niedługo później już ujrzałem swój rodzinny dom, do którego zawsze mi tęskno. Jednak ten sentyment zostaje bardzo długo! Wysiedliśmy z samochodu i we dwoje ruszyliśmy do wejścia, bo młody miał się zająć naszymi rzeczami. Otworzyłem drzwi i przepuściłem ją przodem do środka. Ta weszła niepewnie i zaczekała aż do niej dołączę.
   - Jesteśmy! - zawołałem. 
   - No w końcu, syneczku! - w korytarzu pojawiła się mama. Od razu nas wyściskała i zaprosiła do środka. - Ojciec zaraz wróci z pracy.
   - To świetnie - powiedziałem i pociągnąłem za sobą Leire do dużego pokoju, zaraz za moją mamą. - Nie mogliśmy się doczekać przyjazdu tutaj - dodałem i kątem oka spojrzałem na blondynkę. 
   - Chyba ty, bo Leire jest przejęta - zaśmiała się mama. - Ale spokojnie, kochana. Taka dziewczyna jak ty nie ma się czego obawiać.
   - Jak ja? To znaczy? - zapytała niepewnie z lekkim uśmiechem. 
   - Piękna i mądra - usłyszałem głos ojca, który musiał już wrócić. - Dzień dobry - podszedł do nas.
   - Dzień dobry - Leire skinęła głową. Zaraz.. Czy ona się speszyła? To, że jest piękna i mądra jest zaledwie garstką tych wszystkich określeń, które ją dotyczą!
   - Cześć, tato - uśmiechnąłem się. - Dobrze cię widzieć - dodałem.
   - I od razu chcielibyśmy ci podziękować za opiekę nad tym kaleką - powiedziała mama. - Przecież on się bronił rękami i nogami, żebyśmy nie przyjeżdżali, bo sobie niby poradzi. 
   - Bo ja już jestem dużym chłopcem, prawda?
   - Po operacji i o kulach - odezwał się ojciec. - Synu, już nie narzekaj. Okazało się, że miałeś dobrą towarzyszkę.
   - Najlepszą, tato, najlepszą! 
   - Oj, już dobrze, bo będziemy tak stać jeszcze rok - mama machnęła ręką. - Zaraz będzie gotowy obiad, więc najlepiej już siadajcie. Leire, pomożesz mi? - zapytała jej, a dziewczyna od razu pokiwała głową z uśmiechem i obie zniknęły w kuchni. Obaj z tatą usiedliśmy w salonie, a on dziwnie wbił we mnie wzrok.
   - No co? - zapytałem.
   - No nic, dobrze, że ją przywiozłeś - powiedział zadowolony i się zaśmiał. Tak jak przewidywałem, to będą udane święta! Czuję to.

ISCO
  Ani ja, ani Ali nie zrobiliśmy nic, aby być znów razem. Wiem, że zawiniłem i wiem, że to moja wina. Szkoda, że dopiero teraz, kiedy za kilka dni wyjeżdżam do Londynu. To moje ostatnie dni w stolicy Hiszpanii, bo nawet na Święta Bożego Narodzenia nie pojechałem do domu, do Malagi. Wszyscy mnie zapraszali i cały czas prosili bym przyjechał, ale zostałem tutaj. Wierzyłem w cud. Wierzyłem, że to ostatnia szansa, by być z Ali.
Odwaliłem się w garnitur, postarałem się o najpiękniejsze kwiaty i najsmaczniejsze ciasto i wybrałem do rodziców Ali. Byłem pewien, że przerwę im w świątecznej kolacji, ale nie chciałem być sam. Nie dziś. Dziś chciałem być z Ali i naszym dzieckiem.
Przed domem miałem lekkie zawahanie, ale skoro już tu jestem to muszę zadzwonić. I tak to zrobiłem. Po dłuższej chwili w drzwiach stanęła Ali w pięknej, czarnej sukience, która podkreślała jej brzuszek.
   - Cześć - uśmiechnąłem się lekko. 
   - Isco? - zmarszczyła brew. - Co tutaj robisz? - zapytała cicho.
   - Chciałem ci życzyć wesołych świąt.
   - Dziękuję i wzajemnie - odpowiedziała i pomyślała chwilę. - Wejdziesz?
   - Chętnie. Jest trochę zimno - skinąłem głową. Zrobiła krok do tyłu i przepuściła mnie w progu, po czym zamknęła drzwi. Wręczyłem jej kwiaty, za które podziękowała i odwiesiłem płaszcz na wieszak. 
   - Wejdźmy - szepnęła i wskazała na salon. 
   - Dobry wieczór - przywitałem się z rodzicami. - Mam nadzieje, że nie przeszkadzam.
   - Witaj. To zależy - odezwał się jej ojciec i popatrzył na Alice.
   - Tato, jest dobrze. Są święta i Isco powinien zostać.
   - Siadaj. Nałożę ci jedzenia - odezwała się mama. 
   - Dziękuję - kiwnąłem głową i zaczekałem aż Ali usiądzie, a później sam to zrobiłem. Wcześniej przecież czułem się tutaj swobodnie, a teraz mam odczucie jakbym był tu pierwszy raz. Denerwowałem się.
   - Jestem zdziwiona, że nie pojechałeś do rodziny na święta - odezwała się pierwsza Ali.
   - Ty jesteś moją rodziną - spojrzałem na nią. 
Alice na chwilkę zaniemówiła i spuściła wzrok, ale ciszę przerwała jej matka, która podsunęła mi pełny talerz. 
   - Proszę, Isco - uśmiechnęła się lekko, a ja podziękowałem. 
   - Mam wrażenie, że przeszkadzam i zepsułem wam rodzinną kolacje - przed ostatnie słowo mocno zaakcentowałem.
   - Przestań, jest w porządku - mama Alice machnęła ręką. - W końcu też do niej należysz.
   - To zależy od Alice.
   - Porozmawiamy o tym po kolacji, dobrze? - odezwała się dziewczyna.    - Dobrze - skinąłem głową i zabrałem się do jedzenia. Czułem, że wzrok rodziców był skierowany na mnie. Obserwowali mnie i trochę się krępowałem, ale dałem radę. Ali poprosiła mnie byśmy poszli na górę i porozmawiali.
   - Myślałam raczej, że polecisz do rodziców i prosto stamtąd do Londynu - powiedziała, gdy wchodziliśmy do jej pokoju.
   - Też tak myślałem, ale musiałem cię jeszcze zobaczyć. I brzuszek.. Dzidzia jest już spora - uśmiechnąłem się pod nosem. - Mógłbym.. - spojrzałem na nią i wskazałem głową na brzuch.
   - Chyba... - zawahała się, przełykając ślinę. - Tak.
Przysunąłem się do niej lekko i pogłaskałem brzuch. To było cudowne uczucie.. Nie do opisania.
   - Hej, maluszku. Tu tatuś - pocałowałem brzuch. - Tęskniłem za tobą i mamusią.

   - Wystarczy - szepnęła.
   - Naprawdę za tobą tęskniłem, Alice. I tak mi głupio, że nie zadzwoniłem ani razu - ciągle na nią patrzyłem. Wydawała się bardzo smutna i wiedziałem, ze to z mojego powodu.
   - Może dlatego, że przez cały ten czas miałeś mnie daleko? - warknęła i skrzyżowała ręce na piersiach.
   - Popełniłem dużo błędów, ale chce to naprawić. Chce być z tobą, tylko teraz nie wiem czego ty chcesz - szepnąłem znów się do niej przybliżając.
   - Ponieważ to wszystko spieprzyłeś! Sam chciałeś nam wszystko ułożyć!
   - Cholera, przepraszam! Przepraszam! Żałuję tego wszystkiego i sam teraz się pytam dlaczego tak zrobiłem... Przepraszam, Ali - westchnąłem. Czułem się teraz bez sił. Zrozumiałem, że bardzo mi jej przez ten czas brakowało. Jaki ja głupi i zaślepiony głupotą musiałem być? 

   - Jesteś dupkiem, Alarcon.
   - Masz całkowitą rację, Ali - odpowiedziałem automatycznie. - Dupkiem, który kocha cię ponad wszystko. 
   - Wybrałeś już dom? - zapytała. Chyba chciała zmienić temat.
   - Chciałem to zrobić, ale kompletnie nie miałem do tego głowy.
   - Może mogłabym pomóc, skoro mamy tam razem zamieszkać?
   - Słucham? To znaczy... Ali! - uśmiechnąłem się szeroko i mocną ją do siebie przytuliłem.
   - Isco! Dusisz nas!
   - Ojej, przepraszam - od razu rozluźniłem uścisk. - Po prostu się cieszę! Cieszę się niewyobrażalnie - ucałowałem ją w czoło.
   - Ty mi lepiej wymasuj stopy, bo mnie tak bolą. Dawno nikt o nie nie dbał - roześmiała się.
   - Kocham cię, Ali i będę ci je masował do końca życia - uśmiechnąłem się.
   - Słyszałeś, Junior? - powiedziała do brzucha. - Tatuś powiedział, że będzie mnie masował do końca życia!
   - No to się wkopałem - mruknąłem, drapiąc się po głowie.
   - Mam świadka - wyszczerzyła się słodko. 

   - Dobrze. Niech tak będzie - położyłem się, a ona od razu obok mnie. - Wesołych Świąt, kochanie.
   - Wesołych Świąt - uśmiechnęła się i pocałowała mnie. 
   - Pora spać, co? - zapytałem, a ona skinęła głową. - Leć do łazienki, a ja przyszykuje łóżko - uśmiechnąłem się. Pół godziny później leżeliśmy wtuleni w sobie i zasypialiśmy.


piątek, 26 czerwca 2015

Rozdział XXI

LEIRE
 Któregoś pięknego dnia przez tę kobietę rzucę to wszystko w cholerę i skończą się moje marzenia o zostaniu lekarzem. Dlaczego Costa musi być zawsze taka ostra dla stażystów i musi traktować ich jak tych najgorszych? Miałam jej serdecznie dosyć.
 Usiadłam chwile w dyżurce, ale było tam jednak za dużo osób bym mogła sobie na spokojnie odsapnąć i się uspokoić. Wyszłam na korytarz, kupiłam w automacie gorącą herbatę i usiadłam chwilę na krzesełku, ale tam też nie dane było mi się skupić. Ciągle ktoś chodził, choć była to noc.
Nie wiem która dokładnie była, ale chyba coś koło pierwszej w nocy. Oczywiście mi ostatnio musiały się trafiać same nocne zmiany.
 Dopadło mnie coś dziwnego i potrzebowałam natychmiastowej chwili wytchnienia. Sama nie wiedziałam czego potrzebuję. Tylko gdzie? Za chwilę pewnie i tak tu znajdzie mnie Costa i coś wymyśli. Wróciłam do dyżurki i zabrałam koc. Ruszyłam w poszukiwaniu jakiejś wolnej sali albo pokoju lekarskiego, jak to zawsze się robiło po kryjomu, ale ciągle ktoś chodził w kółko. Stałam się jeszcze bardziej zła.
 Ruszyłam na ortopedię i od razu poszłam do ostatnich drzwi na korytarzu. W środku panowała cisza i ciemność, więc weszłam po cichu, przymknęłam drzwi, usiadłam bezszelestnie na fotelu w kącie i zaczęłam okrywać się kocem, kiedy zaświeciło się maleńkie światełko obok łóżka.
   - Kto... Leire? - usłyszałam głos Alvaro.
   - Przepraszam, nie chciałam cię obudzić - szepnęłam.
   - Dopiero zasypiałem - mruknął cicho. 
   - Chciałam gdzieś się schować, ale to może nie będę ci przeszkadzać - mruknęłam. 
   - Zostań - powiedział pewnie, ciągle na mnie patrząc. - I powiedz dlaczego chciałaś się schować.
   - Dostałam dzisiaj w kość i po woli zaczynam mieć wszystkiego po dziurki w nosie - westchnęłam.    - I to naprawdę nie jest miłe, jeżeli od początku ktoś się na ciebie uweźmie i później traktuje cię jakbyś był nikim. 
   - To przez tę wiedźmę? Lekarkę?
   - Jest okropna... Jeszcze kilka lat temu wszyscy ją chwalili, a teraz ponoć jak już się uweźmie na jakiegoś stażystę to później nie ma życia - powiedziałam zła i okryłam się kocem po sam nos.
   - I chcesz się tutaj przed nią skryć? - zaśmiał się cicho.
   - Może przy tobie nie wparuje i mnie od razu nie zje - wywróciłam oczami.
   - Chodź tu do mnie, będzie ci wygodniej - poklepał miejsce obok siebie na łóżku. - Co się tak patrzysz? Przecież cię nie pogryzę - uśmiechnął się.
   - Skąd pewność? - zaśmiałam się cicho, wstałam i ciągnąc za sobą koc, położyłam się obok niego, a on objął mnie ramieniem. 
   - Bo ja to wiem - szepnął. 
   - W razie czego, będziesz mnie bronił - położyłam się na boku i położyłam dłoń na jego torsie. Popatrzyłam na jego twarz i po chwili sama zaczęłam się śmiać. 
   - Z czego się śmiejesz, co?
   - Nic - pokręciłam głową. - Właśnie przypomniałam sobie jak przyszłam do ciebie po kolacji, na której wszyscy się spotkaliśmy, wmawialiśmy sobie, że to niepoprawne, po czym zacząłeś mnie całować - zaśmiałam się cicho. - Z boku to musiało zabawnie wyglądać.
   - Gdybym wiedział, że tamta dwójka też jest taka niepoprawna!
   - Wtedy co? - znów podniosłam wzrok. - Co byś wtedy zrobił?
   - Nie bawiłbym się w ten głupi ślub - spojrzał mi w oczy. - Bardzo tego żałuje.
   - To było dawno - zmarszczyłam brew i oparłam głowę o jego ramię. Cholera, tęskniłam za tym. Za tym, że mogłam go przytulić, ale nie tak jak przyjaciela. Jak kogoś więcej... - Alvaro, a ktokolwiek więcej, prócz Ali, Isco, moich dziewczyn, Pablo i twojego brata o tym wiedział?
   - Nie sądzę.. Myślę, że nie - uśmiechnął się lekko.
   - No, bo.. - przełknęłam ciężko ślinę. - Już nic. Idź spać - westchnęłam. - No powiedz, Leire..
   - Jeszcze nie wiem - jęknęłam, wtulając twarz w niego. - Rano...
   - Dobrze. To dobranoc!
   - Dobranoc, Alvaro - powiedziałam cicho, a on zgasił światło. Ciągle obejmował mnie ramieniem i całą sobą czułam jak miarowo oddycha, jak jego klatka piersiowa opada i podnosi się. Sama przymknęłam powieki i poczułam taki idealny, błogi spokój, którego nie czułam od bardzo dawna. Wiedziałam, że mogę tutaj zostać i mieć wszystko inne w nosie.
Po woli otworzyłam powieki, czując, że naprawdę się wyspałam, a centralnie przed sobą miałam twarz Vazqueza, który mi się przyglądał z lekkim uśmiechem na twarzy.
   - Dzień dobry, śpiochu - szepnął. 
   - Dzień dobry - odpowiedziałam zaspana. - Która godzina?
   - Jest jeszcze wcześnie. Nikt cię nie szukał, uciekinierko - odparł i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę jak blisko mnie jest chłopak.
   - Costa mnie na pewno zabije.
   - A ja na to nie pozwolę. Niech znajdzie sobie innego kozła ofiarnego - poprawił się i wtedy czubki naszych nosów prawie się ze sobą stykały.
   - Jednak lepiej będzie jak już pójdę - lekko się uśmiechnęłam.
   - O nie... Czyli to jednak był tylko piękny sen? - jęknął i położył niepewnie dłoń na mojej talii, a czubkiem nosa delikatnie potarł o mój.
   - Ale co?
   - Ty - szepnął. - Chciałaś mi coś powiedzieć, a jest ranek - dodał z minął zbitego psa, a ja spuściłam na chwilę wzrok. Alvaro Vazquezie, niech któregoś pięknego dnia trafi cię szlak jasny z nieba! Najpierw mieszasz w mojej głowie, później przez ciebie płaczę, zbieram się, a potem znów sobie o tym wszystkim przypominasz, znów wparowujesz z buciorami w moje życie, a teraz... - Więc? - znów się odezwał, a ja podniosłam wzrok i spojrzałam w jego oczy, w te cudowne źrenice. Przygryzłam dolną wargę i lekko się przysunęłam, dotykając jego ust swoimi.
   - To mi się podoba - uśmiechnął się.
   - Masz czego chciałeś - szepnęłam i się do niego przytuliłam, a on bardzo mocno mnie objął. - Vazquez, dusisz!
    - Bo się tak bardzo cieszę!
    - Pozwolę ci się cieszyć. gdy tutaj wrócę niepożarta przez swoją szefową - wywróciłam oczami. - Alvaro, nie wiem co ja właściwie robię, ale tak, to jest moja odpowiedź na twoje pytania.   - Najlepsza wiadomość jaką mogłem usłyszeć!
   - Więc masz już pomysł jak to będzie wyglądać? - popatrzyłam na niego i w tej chwili poczułam wibrujący telefon w kieszeni. Wyjęłam go i popatrzyłam na wyświetlacz. Dostałam SMS od jednej z dziewczyn, że za dziesięć minut jest jakieś zebranie stażystów.
   - Coś wymyślimy - puścił do mnie oczko. - Jak mnie wypuszczą najlepiej.
   - Dobrze - pokiwałam głową. - Chcąc, nie chcąc muszę już iść - skrzywiłam się.
   - Do zobaczenia później - jeszcze mnie cmoknął.
   - Pozwalam ci się jeszcze zdrzemnąć - puściłam mu oczko i wstałam. Zabrałam koc, który pożyczyłam sobie w nocy z dyżurki. - Cześć - powiedziałam jeszcze i wyszłam z sali. Idąc przed siebie, złożyłam materiał i przycisnęłam go do siebie, zakładając ręce na piersiach. To wszystko oznaczałoby, że dałam szansę Alvaro. Jedyne czego chcę, to znów się nie sparzyć. 

ALICE
  Wychodziłam już z oddziału ginekologi i kierowałam się do mojego przełożonego. Musiałam mu dać swoje zwolnienie lekarskie, na które się jednak zdecydowałam. Ostatnio nie czułam się najlepiej i wolałam zrezygnować z stażu i na razie ze studiów. Dziecko jest dla mnie najważniejsze. Na szczęście dziś na wizycie okazało się, że mój maluszek ma się dobrze, ale i tak wolę być ostrożna.
Chciałam wejść do Alvaro i u niego trochę posiedzieć, ale okazało się, że ma teraz jakieś badania i nie wróci zbyt szybko. Leire też nie miała teraz dyżuru, więc jak na złość musiałam porozmawiać z innymi naszymi koleżankami. Wszystkie wypytywały o dziecko.. i Isco. Przemilczałam fakt, że nie jesteśmy już razem.
Po oddaniu swojego zwolnienia udałam się na małe zakupy. Od zawsze poprawiało mi to humor. Wybrałam się oczywiście do sklepu z dziecięcymi różnościami. Przechadzałam się między półkami i po chwili poczułam rękę na moim ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam swoją teściową. Zatkało minie.
   - Dzień dobry, Ali.

   - Dzień dobry, mamo - powiedziałam niepewnie. - Nie wiedziałam, że jesteś w Madrycie.
   - Musiałam przyjechać. Przecież tak nie może być, Ali - spojrzała na mnie. 
   - Isco sam wolał podjąć decyzję, więc według niego to tak właśnie powinno być - przełknęłam ciężko ślinę.
   - Obie wiemy jaki jest Francisco.. To duże dziecko i sam sobie nie radzi. Może pójdziemy gdzieś usiąść i porozmawiać? - uśmiechnęła się lekko.
   - No dobrze - kiwnęłam głową. - Za rogiem jest taka przytulna kawiarenka.
   - No to super - uśmiechnęła się. - Zapłacę tylko za to i pójdziemy - dodała, więc obie udałyśmy się do kasy. Ekspedientka na obsłużyła i po chwili byłyśmy już w knajpce. Mama zamówiła sobie kawę, a ja ziołową herbatę.
   - Co słychać w domu? - zapytałam by jakoś to rozwinąć i chyba oddalić chwilowo temat jej syna.
   - Sytuacja jest napięta, ale najpierw powiedz mi jak się czujecie? Wszystko w porządku?
   - Nie jest źle, ale na wszelki wypadek przerwałam staż - powiedziałam cicho.
   - Czyli jest coś nie tak, Ali. Jakieś komplikacje? Albo za bardzo się denerwujesz? Zabije tego Francisco, to jego wina! - mówiła jak nakręcona.
   - Mamo, spokojnie.. Po prostu czasami źle się czuję, ale poza tym wszystko jest w porządku.
   - Martwię się o ciebie.
   - Ja to rozumiem, ale niepotrzebnie - uśmiechnęłam się lekko.
   - Wiesz, rozmawiałam dziś rano z Francisco - kiedy wypowiedziała jego imię, zrobiło mi się niedobrze. - Dziwnie się zachowuje.
   - A kiedy wyjeżdża do Anglii? - zapytałam nagle.
   - Na prezentację dopiero. Może się spotkacie jeszcze przed tym?
   - Nie wiem czy chcę - westchnęłam. - Nie wiem jak to będzie.
   - To niemożliwe, abyście przestali się kochać. On udaje, że go nie interesujesz, ale tak nie jest.
   - Ale ja nie przestałam go kochać. Po prostu sądzę, że w małżeństwie powinno się pewne decyzje podejmować razem.
   - Ja też mam takie zdanie - skinęła głową. - I wiesz, to mój syn, zawsze będę go bronić. Małżeństwo nie jest łatwe i macie wspólną historię i myślę, że powinnaś mu wybaczyć.
   - Ale on też powinien zrozumieć co zrobił źle - mruknęłam pod nosem.
   - To daj mu na to szansę, Ali. Ty od razu was skreśliłaś - pokręciła głową. - Tak nie powinno być.
   - To on już podjął ostateczną decyzję. Mógł ze mną wcześniej porozmawiać, a nie działać na własną rękę w tajemnicy przede mną.
   - Oboje jesteście uparci!
   - Najwidoczniej tak się dobraliśmy - spuściłam wzrok.
   - I jesteś pewna swojej decyzji na milion procent?
   - Nie jestem niczego pewna, szczególnie w tym momencie - przerwałam. - Isco działał za moimi plecami i tego nie odwróci.
   - Jednakże nic w tym kierunku nie robi. Nie widzę tego, że on chce bym z nim tam była - westchnęłam. - Przepraszam cię mamo, ale trudno mi o tym wszystkim rozmawiać.
   - A biedny Isco nadal to rozpamiętuje... - zdenerwowałam się. - Mam być szczera? Jeżeli byłabym na jego miejscu i naprawdę chciałabym by moja żona była przy mnie, nie odpuściłabym tak szybko. Takie jest moje zdanie - pokiwałam głową.
   - Jestem jego matką i zawsze będę go bronić, więc proszę cię, Ali.. Porozmawiaj z nim. 
   - Nie rozumiem dlaczego to zawsze kobiety muszą wykonywać ten pierwszy krok... Wiem, że faceci mają swoją dumę, którą bardzo łatwo skrzywdzić, ale bez przesady. Tak jak przyznałaś wcześniej, też jestem uparta - mówiłam pewnie. Tak jest! Oni są tacy nieporadni i to kobiety muszą wszystkim się przejmować. I to jest śmieszne, bo czuję się jakby Isco nadal był maleńkim syneczkiem mamusi, która musi za niego wszystko załatwiać.
   - Ale Ali..
   - Nie, mamo.. Ja już mam dosyć Isco. Zrobił, co zrobił, a ja nie chce mieć takiego faceta - spojrzałam na nią. - Może i mieliśmy wielką miłość, ale to się już skończyło, bo on nie dorósł do bycia w małżeństwie. 

   - Bardzo bym chciała, ale widzę, że nic tutaj nie wskóram - pokręciła głową. - I chyba masz rację, że to on powinien tutaj siedzieć, a nie ja.
   - A znając jego to siedzi w domu i użala się nad sobą z butelką szkockiej - warknęłam zła.
   - Już nic o nim nie mówię - westchnęła. - Co u twoich rodziców?
   - Wszystko dobrze. Przygotują dla nas wspólne święta - uśmiechnęłam się lekko.
   - Pozdrów ich ode mnie, dobrze? Dawno się nie widzieliśmy i nie miałam okazji do ploteczek z twoją mamą - dodała. - A co słychać u Leire? Nadal macie taki dobry kontakt, prawda?
   - Prawda. Studiujemy razem.
   - Zazwyczaj w takich sytuacjach kobiety są dla siebie rywalkami, a tu stałyście się przyjaciółkami. To raczej dobrze - uśmiechnęła się. - Nie chciałabym ci zajmować czas, więc chyba będę się zbierać. 
   - Ja też już się zbieram. Czas wrócić do domu, więc do zobaczenia - ucałowałam ją w policzek. - Niech mama pozdrowi tatę i Antonio.
   - Na pewno to zrobię. Do zobaczenia, kochana.
 Wyszłyśmy razem z lokalu i udałyśmy się w zupełnie inne strony. Ja wsiadłam w taksówkę i odjechałam w stronę rodzinnego domu. Przez tę rozmowę miałam jeszcze większy mętlik w głowie, bo wiedziałam, że będzie bronić Isco. To akurat normalnie, ale nie rozumiem dlaczego nikt nie chciał stanąć na moim miejscu.

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział XX

ALVARO
 Czasami każdy chciałby sobie tak poleżeć beztrosko, ale i to leżenie może zacząć wychodzić bokiem. Od mojej operacji minęło dopiero pół nocy i prawie cały dzień, a ja już z wielką chęcią bym sobie wstał i się przeszedł.
 Jak Leire wyszła ode mnie nad ranem, tak później już się nie pokazywała. W sumie się nawet nie zdziwiłem, bo pewnie skończyła dyżur i po co miała przychodzić, jak to mówią - z pomarańczkami i sokiem dla chorego, skoro nasza rozmowa zeszła na dosyć poważne tematy.
 Co chwila zaglądali do mnie lekarze i pielęgniarki, dosyć długo rozmawiałem przez telefon z rodzicami i bratem, a popołudniu nawiedzili mnie chłopaki z drużyny, a nawet i trener. Kazali mi wypoczywać i o nic się nie martwić... Jak tu spokojnie leżeć, kiedy nie mogę grać i pomagać im na boisku?
  Wieczorem przyszedł do mnie Isco. Widziałem, że coś go gnębi, ale za nic nie chciał się wygadać, więc i ja nie naciskałem. Rozmawialiśmy o mojej nodze, a później o meczach. W pewnym momencie do sali weszła młoda pielęgniarka by sprawdzić moją kroplówkę. Uśmiechała się zalotnie do nas, a gdy wychodziła, Isco odprowadził ją wzrokiem.
   - Za dobrze tu masz - mruknął pomocnik.
   - Ty chyba masz żonę, ej!
   - Ale oczy też mam - zaśmiał się.
   - O wszystkim powiem Ali, wiesz, że jest zazdrosna - mruknąłem poważnie.
   - Kapuś! - pokręcił głową. - Ją to już pewnie i tak nie zainteresuje.
   - To, że jesteście małżeństwem nic nie znaczy! Ona nadal nie jest pewna, że jesteś tylko jej, bo wiesz, lubisz zdradzać - zaśmiałem się.
   - Tym razem to całkowicie inna sprawa - podrapał się po brodzie.
   - Stało się coś? - zapytałem. 
   - Nie chce cię tu męczyć, Alvaro - jęknął. - Ale ja i Ali się rozstajemy.
   - Jakiś żart, tak? - otworzyłem szeroko oczy i wtedy usłyszałem otwierające się drzwi. Pomyślałem, że znów to ta pielęgniarka, ale w progu pojawiła się Leire, której na widok Isco, uśmiech od razu zszedł z twarzy.
   - Cześć - powiedziała. 
   - Hej - odpowiedzieliśmy oboje.
   - Jak tam? - powiedziała bardziej do mnie, niż do Isco. Poprawiła swój kucyk i oparła dłonie o poręcz w nogach łóżka.
   - Nadal czuje się beznadziejnie, bo nie mogę chodzić - uśmiechnąłem się słodko.
   - Zażalenia do Marca - pokazała mi język.
   - Racja, nieźle cię podciął - zaśmiał się Alarcon. - Ale Leire miała swój wkład w to by ci odratować tę nogę, prawda?

   - Szkoda, że ciebie nie da się odratować - warknęła zła.
   - Chodzi ci o coś konkretnego? - spojrzał na nią.
   - A jak myślisz?! Jak mogłeś jej to zrobić?!
   - Hej.. Mogę się dowiedzieć o co chodzi? - odezwałem się niepewnie.
   - Leire, nie wtrącaj się - warknął Isco.
   - Jak mam się nie wtrącać? Ali to moja przyjaciółka - prychnęła. - Bo wy wszyscy najpewniej założylibyście nam smycz na długość, by swobodnie poruszać się po domu. Prać, sprzątać, gotować, czasem zaspokajać wasze zachcianki i najlepiej nie dopuszczać do głosu - powiedziała z zawziętością w głosie. 
   - A może wystarczyło wspomnieć o tym odrobinę wcześniej, co? Wcale się jej nie dziwię, że tak zareagowała. Postąpiłabym pewnie podobnie.
   - Jeśli mnie kocha, to wróci do mnie, a jeśli nie to weźmiemy rozwód. To proste - rozłożył ręce.
   - Jesteś cholernie pewny siebie - przymrużyła powieki i popatrzyła na niego. - Isco, nie poznaję cię. Przecież chodzi o Alice.
   - Która potraktowała mnie jak śmiecia, kiedy poszedłem do jej rodziców! To nie była moja Alice.
   - Ej, uspokójcie się, tak? Zaraz sobie skoczycie do gardeł - zawołałem, patrząc to na nią, to na niego.
   - Widzisz jakie są kobiety, Alvaro? - zaśmiał się Isco. - Dajesz im wszystko czego tylko chcą, a one i tak zostawiają cię jak nic nie znaczącą rzecz.
   - Isco, nawet nie wiesz jak się teraz cieszę, że jednak się wtedy rozstaliśmy! - powiedziała Leire z niedowierzaniem w głosie.
   - Jakoś ja się nie cieszę! Może wtedy byłoby wszystko inaczej..
   - Isco, uspokój się, dobra? - odezwałem się. - Nie wiem o co w ogóle chodzi, ale nie jesteś sobą!
   - Okej, to chyba najlepiej będzie jak już sobie pójdę - warknął i przesunął głośno krzesło, na którym przed chwilą jeszcze siedział. - Cześć - rzucił i wyszedł, trzaskając drzwiami, a Leire odprowadziła go wzrokiem, którym gdyby mogła, zabiłaby go.
   - Oboje wiemy, że taki nie jest - spojrzałem na nią.
   - I to nie mnie najbardziej przeraża - mruknęła i usiadła na rogu łóżka.
   - To ich sprawy.. Pogodzą się przecież.
   - Mam taką nadzieję - westchnęła ciężko. - Widziałam się dziś z Ali i stwierdziła, że cię musi odwiedzić - uśmiechnęła się lekko.
   - To sobie z nią porozmawiam!
   - Chociaż tyle, że tu nie wybuchnie taka wymiana zdań jak w przypadku moim i Isco - wywróciła oczami. - Wiesz, czasami myślę, że nawet dobrze się to wszystko potoczyło.
   - Bo pomyślę, że go nigdy nie kochałaś - zaśmiałem się.
   - Nie każ mi się w tym momencie nad tym zastanawiać - zaśmiała się i popatrzyła na mnie. - Nie miałam czasu żeby o czymkolwiek dziś myśleć - szepnęła, a ja od razu domyśliłem się, że nawiązuje do naszej porannej rozmowy.
   - Ale obiecujesz, że zrobisz to w najbliższym czasie?
   - Chyba tak - dodała. - I dziękuję, że tak walczyłeś o to bym była przy twojej operacji - uśmiechnęła się.
   - Podziękujesz mi kiedy indziej - wyszczerzyłem się.
   - Mądrala! - jęknęła i pochyliła się, całując mój policzek.
   - Wyglądasz na zmęczoną, Leire. Odpoczywasz w ogóle?
   - Mało i chyba coraz mniej - zaśmiała się cicho. - Ale wymarzyłam sobie bycie lekarzem, więc nie powinnam narzekać. W sumie teraz mogę wykorzystywać okazję, że tutaj jesteś by chwilę sobie usiąść.
   - Możesz zostać na noc!
   - Panie Vazquez! Co to za niemoralne propozycje w sali szpitalnej? - wyszczerzyła się.
   - Tak naprawdę to nie myślałem o tym, ale skoro masz ochotę..
   - Nie kuś losu, Alvaro - pokręciła głową i pogroziła mi palcem. - Dobrze wiesz, że tylko żartowałam.
   - No dobrze, dobrze.
   - Więc odpoczywaj, bo tylko to ci zostało, a ja uciekam, bo ta Wiedźma mnie będzie szukać - wywróciła oczami.
   - Dobrze. Do zobaczenia później - wysłałem jej buziaka w powietrzu.
   - Trzymaj się - zaśmiała się, podniosła i znów ucałowała mój policzek.
   - Ho ho, dawno nie dostałem od ciebie tylu buziaków w jednym dniu - wyszczerzyłem się.
   - Zamilcz już Vazquez i idź spać - pokręciła głową i wyszła z sali, a ja się cicho zaśmiałem. Gdzieś tam w głębi liczyłem na to, że jednak coś jeszcze z tego może być. Głupi byłem wtedy, że odpuściłem. Oj głupi byłem...

ISCO
   Siedziałem na kanapie i przeglądałem właśnie mieszkania w Londynie. Tak, przenoszę się do Anglii w zimowym okienku i to już postanowione. Ojciec ma przywieź mi dokumenty i wtedy wszystko będzie już postanowione. Moim nowym klubem zostanie Chelsea. Cieszę się, że w końcu będę mógł wszystkim pokazać na co mnie stać.
Popijałem szkocką i bardzo żałowałem, że nie ma ze mną też Ali. Mogłaby wybrać dla nas dom.. Dla nas i naszego dziecka. Ale obiecałem sobie, że daje jej spokój, że jeśli nie chce, bym był obok, to trudno. Wiem, że to poddanie się, ale nie potrafię znieść tego, jak mnie traktuje. Nie jestem żadną jej zabawką.
Nagle drzwi otwarły się i do domu wszedł mój ojciec. Cholera, zabije mnie, jeśli zobaczy, że pije.
   - Cześć - przywitałem się. 
   - Cześć, Isco - powiedział i spojrzał na stolik, butelkę i szklankę, których nie zdążyłem schować. Po chwili przeniósł wzrok na mnie. Nie był zadowolony, ale nic nie powiedział. Tylko usiadł obok.
   - Masz dla mnie te dokumenty? - zapytałem.
   - Mam, ale może wytłumaczysz mi co ty wyprawiasz?
   - Miałem ciężki dzień - mruknąłem. - W sumie to dni. Mogę je zobaczyć? - zmieniłem temat.
   - Chcesz sobie zniszczyć karierę?! - nadal drążył temat.
   - Tato, przestań - wywróciłem oczami. - Jeżeli jednego wieczora trochę wypiję to nic się nie stanie.
   - Nie wiem co ty robisz innymi wieczorami. Wczoraj nie odbierałeś telefonu - spojrzał na mnie.
   - Bo byłem u Vazqueza w szpitalu. Miał operacje.
   - A może byś się tak zajął ratowaniem swojego małżeństwo..
   - Nawet nie zaczynaj! - podniosłem głos.
   - To źle, że nie chciałbym byś ledwo co po ślubie się już rozwodził? Isco, zawsze coś musisz nabroić. Byłeś rok z Leire, nie pasowała ci. Zmieniłeś ją na Alice. Wszystko było pięknie, ożeniłeś się z nią i co? To już koniec? - popatrzył po mnie. - Matka się o ciebie martwi.
   - Nie musi, bo jestem już dorosły przecież.
   - Jednak czasem mamy wrażenie, że tak wcale nie jest - westchnął i wyjął z aktówki kilka dokumentów i rzucił je na stolik obok butelki.
   - Po prostu nie mam szczęścia w miłości - odparłem i od razu zabrałem je do ręki.
   - Ostatnio za dużo zrzucasz na to swoje szczęście - mruknął, a ja zacząłem przeglądać papiery.
   - A może to moja wina, że Antonio się wygadał, co?
   - A to chciałeś powiedzieć o tym Ali dzień przed przeprowadzką?
   - Powtarzacie się już wszyscy...
   - Bo taka jest prawda! To ty zawiniłeś, a teraz próbujesz się z tego wykręcić. 
   - Skończmy ten temat, dobrze? - krzyknąłem zły i zacząłem rozkładać przed sobą wszystkie propozycje.
   - Nie, nie dobrze - jęknął. - Ja wiem, że bez niej nie będziesz tam szczęśliwy.
   - W nosie to mam. Powiedziała, że nie chce ze mną jechać gdziekolwiek.
   - Dobrze. Niech będzie.
   - I tego się trzymajmy - powiedziałem cicho i zacząłem dokładnie czytać każdą stronę nowego wstępnego kontraktu. Pieniądze były w porządku, inne szczegóły też, więc mogłem nawet w tym momencie wsiadać w samolot i podpisać to wszystko na miejscu.
   - Pojadę tam kilka dni wcześniej i wszystko załatwię. Wybrałeś już jakieś mieszkanie? 
   - Mam kilka na oku - odparłem i chciałem sięgnąć po szklankę z trunkiem, ale się powstrzymałem przy ojcu. 
   - Isco, ale z życiem.. Tam zaczniesz wszystko na nowo, jeśli twierdzisz, że to koniec z Ali. Może ci to wyjdzie na dobre - lekko się uśmiechnął.
   - Oby! - powiedziałem i jednak wziąłem do ręki szklankę i na raz wypiłem to co zostało na spodzie.    - Koniec - mruknąłem, zabrałem butelkę i schowałem do barku. - Zadowolony?
   - Tak, teraz tak! 
   - Więc jeżeli chodzi o mieszkanie, to daj mi jeszcze chwilę. Zadzwonię do któregoś z chłopaków na miejscu i może mi doradzą - kiwnąłem głową. - Kiedy mam tam być dokładnie? 
   - Jeszcze nie ustaliliśmy twojej prezentacji, ale porozmawiam z nimi jak najszybciej. A teraz myju i do spania - wyszczerzył się. - Ojciec mówi, to się słuchaj.
   - Zapomniałeś o ząbkach i bajce na dobranoc - zrobiłem smutną minkę.
   - A niby taki dorosły jesteś - pokręcił roześmiany głową. 
Nie odpowiedziałem nic, tylko grzecznie wstałem z kanapy i pomaszerowałem na górę. Dobrze, że ojciec przyjechał i trochę przemówił mi do rozsądku. Czas wziąć się w garść, niedługo zaczynam nowe życie.

piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział XIX

LEIRE
 Tak jak obiecałam, poszłam do sali Alvaro tuż po jego operacji, ale chłopak spał. Szczęściarz dostał osobną salę pooperacyjną, w której kącie stał fotel. Postanowiłam chwilę poczekać aż wstanie. Zwinęłam się w kłębek na fotelu i ciągle obserwowałam Alvaro, jak śpi, jak miarowo oddycha. Nie widziałam o co mu chodziło gdy zapytał mnie, co byłoby gdyby było tak jak dawniej.. Miał na myśli coś konkretnego?
 Siedziałam tak dłuższą chwilę i chyba nawet się zdrzemnęłam, bo zerwałam się na dźwięk otwierających się drzwi. Jak na złość musiała być to Costa!
   - Tu się pani skryła - powiedziała ze swoim kąśliwym tonem.
   - Przepraszam, już miałam wracać - poprawiłam włosy.
   - Spokojnie, może tutaj pani zostać - dodała i popatrzyła na kroplówkę oraz pikające urządzenie. - Niech sobie pani odpuści Fernandeza, jeżeli inny facet tak zażarcie upierał się na pani obecność przy operacji - mruknęła i z dłońmi w kieszeni wyszła z pomieszczenia. I kolejna rzecz, którą nie do końca przyswoiłam.. Ja naprawdę muszę z nim porozmawiać! Oparłam się o tył fotela i znów wbiłam wzrok w unoszącą się i opadającą klatkę piersiową Vazqueza. Cholera, jakby to było, gdybym faktycznie wtedy z nim spróbowała? Udałoby się czy popsuło od razu?
  Siedziałam tak jeszcze dobrych kilka godzin, bijąc się ze swoimi myślami na temat Alvaro.. i siebie. Znów zasnęłam, a przebudziłam się gdy usłyszałam jak ktoś wypowiada moje imię. Otworzyłam oczy i od razu zauważyłam wschodzące słońce za oknem.
   - Leire - powtórzyło się. Teraz rozpoznałam, to był głos Alvaro. Leżał w tym łóżku i patrzył się w moją stronę. Wstałam i przecierając oczy, wolno do niego podeszłam.
   - Tak, Alvaro? - zapytałam cicho. - Boli cię coś?
   - Nie, ale w końcu postanowiłem cię obudzić, bo zaczęło mi się nudzić - zaśmiał się cicho.
   - Długo spałam? - odezwałam się niepewnie.
   - Była tu pielęgniarka i nawet Eric, ale oni też nie mieli serca cię budzić - uśmiechnął się. 

   - No cóż, ostatnio brakowało mi snu - uśmiechnęłam się do niego lekko.
   - Trzeba było się nie pchać na medycynę - puścił mi oczko.
   - A ty do piłki! Miałbyś wtedy nogę w całości!
   - Ale twój doktorek powiedział, że operacja się udała, więc nie ma co narzekać - powiedział i podciągnął się lekko do góry.
   - Mój doktorek? - spojrzałam na niego podejrzliwie.
   - To Eric nie jest twoim doktorkiem? - zaśmiał się. - Ale był jakiś taki dziwny gdy tutaj przyszedł...    - Nie, nie jest! A dziwisz się? Bo ja nie.
   - Stało się coś? - zmarszczył brwi.
   - Nic nie pamiętasz? - pytała zdziwiona. - Mówisz serio, Alvaro?
   - Noo... Pamiętam jak dostałem zastrzyk, Eric się pytał czy jestem gotowy do operacji... I w sumie byłem zadowolony, bo ty tam byłaś. I później tak się poczułem jakbym odlatywał.. To normalne?
   - Tak działają środki przeciwbólowe, ale sądziłam, że wszystko było dobrze - mruknęła, drapiąc się po głowie. - Czyli nic nie pamiętasz?
   - Leire, tylko cię proszę, nie strasz mnie! Nagadałem coś, tak?
   - Napomknąłeś tylko o tym jak się poznaliśmy - mruknęłam.
   - A to było bardzo ciekawe - zaśmiałem się. 
   - Ciekawe? Za wszelką cenę chciałam cię wtedy poznać - uśmiechnęłam się lekko i usiadłam na rogu łóżka.
   - Tego nigdy mi nie mówiłaś..
   - Naprawdę nigdy ci nie mówiłam, że to ja pociągnęłam Isco w waszą stronę, po tym jak zrobiłeś wielkie wejście drużby i wzniosłeś toast?
   - No nie!
   - No to wpadłam - szepnęłam i popatrzyłam się na podłogę. - Może ja już pójdę? Niedługo pewnie zadzwonię do twoich rodziców i powiem, że jednak nie amputowali ci nogi - dodałam z lekkim zakłopotaniem. Wstawałam, ale on w ostatnim momencie złapał za moją dłoń.
   - Nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie - powiedział z tym jego durnym uśmieszkiem na twarzy. 

   - Jakie? - szepnęłam.
   - Jak myślisz, jakby to wszystko wyglądało, gdyby było tak jak kiedyś? - wbił we mnie swój wzrok. Dokładnie obserwował moje ruchy i czekał na odpowiedź. Czyli wszystko pamiętał! 
   - Alvaro.. - spojrzałam na zakłopotano. - Nigdy więcej tego nie rób!
   - Mam więcej nie udawać, że nic nie pamiętam czy więcej o to nie pytać? - przekręcił lekko głowę. 
   - Nie wiem - pokręciłam głową.
   - Obiecałaś, że później o tym porozmawiamy. Teraz jest później, Leire. Powiedz, że całkowicie wymazałaś to co było kiedyś i zapomnijmy o całej sprawie - wzruszył ramionami.
   - A co jeśli tego nie zrobiłam, Alvaro? No powiedz mi co wtedy!
   - Wtedy zapytałbym czy nie chciałabyś znów spróbować... - zamyślił się. - Tylko chyba nie ma sensu, jeżeli zaczęłaś umawiać się z Ericiem. Wiesz co.. Jednak zapomnij. Wygłupiłem się chyba - spojrzał w okno.
   - Nie wygłupiłeś się, Alvaro, bo mnie i Erica nic nie łączy. Byliśmy tylko razem w centrum, ale jeśli chcesz, aby między nami było tak, jak jest, to okej, nie ma sprawy - mówiła coraz ciszej. - A teraz muszę wracać do pracy.
   - Leire, a jeżeli zapytałbym cię o drugą szansę? - ścisnął mocniej moją dłoń i znów spojrzał na mnie.
   - Powiedziałabym, że muszę sobie to wszystko dokładnie przemyśleć - powiedziałam cicho i wyswobodziłam swoją dłoń z jego uścisku. - Wpadnę później - dodałam i wyszłam z sali. Nie poszłam dalej, ale oparłam się o ścianę i popatrzyłam przed siebie na korytarz, w którym panowął półmrok. Dlaczego teraz? Coś mu się przypomniało czy po prostu ciągle dusił to w sobie? Przyznaję, że Vazquez nigdy nie był mi obojętny, ale to za trudna decyzja tak na raz.

ALICE
  W końcu postanowiłam wyjść z domu i porozmawiać z kimś bliskim. Rodzice oczywiście też chcieli wszystko wiedzieć, wspierali mi, ale nie mogłam im wszystkiego powiedzieć. Ojciec zabiłby Isco na miejscu, a tego na pewno bym nie przeżyła. Umówiłam się więc z Leire, aby z nią porozmawiać i dowiedzieć się co u niej i Alvaro, bo w końcu to ona się nim tam opiekuje. Przez to wszystko z Isco nawet nie byłam go odwiedzić w szpitalu. Okropna ze mnie była dziewczyna, wiem.
Podjechałam taksówką pod kawiarnie i weszłam do środka. Blondynka siedziała przy stoliku pod ścianą i patrzyła na ekran swojego telefonu. Podeszłam więc i ze śmiechem się przywitałam.
   - Czyżby Eric? 

   - Hej, Ali - uśmiechnęła się lekko i odłożyła telefon na stolik, wcześniej blokując ekran. - Eric? Nie - pokręciła głową, a ja usiadłam naprzeciw. - Ostatnio jakoś się tylko mijamy na korytarzach.
   - Dlaczego tak? - zainteresowałam się.
   - Za dużo pracy i... - skrzywiła się. - I chyba troszeczkę przez Vazqueza - westchnęła i wbiła wzrok w blat stolika.
   - Tak z nim źle?!
   - Właściwie to chyba za dobrze - mruknęła sobie pod nosem i po chwili spojrzała na mnie. - Nieważne.. Takie tam - machnęła ręką, ale mnie nie oszuka. Ją też coś trapiło i to nie było coś błahego!
   - Mnie i tak będziesz musiała powiedzieć - uśmiechnęłam się lekko.
   - Alvaro podczas operacji i po niej zaczął zadawać mi dziwne pytania - wywróciła oczami. - Czy chciałabym spróbować jeszcze raz - dodała, ale dużo, dużo ciszej.
   - Leire, do rzeczy! Ale co spróbować? O co chodzi? - zmrużyłam oczy.
   - Najpierw zapytał mnie, co byłoby jakby było tak jak kiedyś. Myślałam, że bredzi, bo był na mocnych lekach. Po operacji myślałam, że nic nie pamięta, ale ten po prosto mnie wkręcał, że nie pamięta, a później zapytał czy wymazałam wszystko to co było kiedyś i chciałabym spróbować jeszcze raz! - powiedziała z prędkością światła na jednym wdechu. Zawsze tak robiła, gdy była podenerwowana!    - I oczywiście nic mu nie powiedziałaś - prychnęłam.
   - Z jednej strony.. - zaczęła i wzięła głęboki oddech. - Mam mętlik w głowie, a z drugiej miałam ochotę powiedzieć mu, żeby się walił, bo przypomniał sobie o wszystkim w porę i na czas - zacisnęła usta.
   - Wiesz jacy są faceci.. - westchnęłam głośno.
   - Ale błagam, nie rozmawiajmy już o Alvaro, bo odkąd pojawił się tylko w szpitalu to widzę go wszędzie - potrząsnęła głową. - Powiedz mi, co u was słychać?
   - Chwilowo jestem u rodziców - odparłam wymijająco.
   - Sekunda.. Coś mnie ominęło? Jak to u rodziców?
   - Rozstaliśmy się z Isco - szepnęłam.
   - Co?! Nie, zaraz... - popatrzyła na mnie. - Co?!
   - On zimą się przenosi do innego klubu, a ja nic o tym nie wiedziałam.. - machnęłam dłonią. - Rozumiesz to?!
   - Postawił cię przed faktem dokonanym? - popatrzyła na mnie pytająco. - Nie no, dupek z niego! Porozmawiam sobie z nim.
   - Nie musisz, ale dziękuje - lekko się uśmiechnęłam. - Ja zostaje tutaj.
   - Alice, ale nie powinniście jeszcze o tym porozmawiać? Będziecie mieć przecież dziecko.
   - Wiem o tym - skinęłam głową. - Będzie mógł się z nim widywać, ale ja zdania nie zmienię.
   - Załamaliście mnie, naprawdę.. Miałam was za wzór ideału, no tuż zaraz za moimi rodzicami. Ali, tak mi przykro - załapała moją dłoń i ścisnęła ją.
   - Mnie też. On w ogóle się ze mną nie liczy.
   - Tak czy siak, dostanie mu się ode mnie i to porządnie - westchnęła.
   - To raczej nie zrobi na nim wrażenia. Ostatnio zrobił mi awanturę u rodziców - wzruszyłam ramionami.
   - Nie rozumiem jego postępowania - skrzywiła się. - A jak rodzice? Mówią coś na ten temat? Może chcesz się zatrzymać u mnie?
   - Zostanę u rodziców. Tak będzie najlepiej.
   - Jak wolisz - uśmiechnęła się lekko. - Ale wiedz, że jakby co, zawsze ci pomogę!
   - Wiem i bardzo ci dziękuje, ale teraz wolę zamknąć się w pokoju i być sama.
   - Całkowicie cię rozumiem. Też zawsze po czymś lądowałam u rodziców, ale też nie możesz się całkowicie zamykać. A postanowiłaś co dalej ze stażem? W końcu jesteś w ciąży, a z tym się wiąże mnóstwo pracy i stres.
   - Chciałam zrezygnować, bo Isco nalegał, ale teraz.. Nie wiem, chyba zostanę, aby się czymś zająć - wyjaśniłam.
   - Ale masz się nie przepracowywać, bo inaczej cię znajdę i przywiążę do łóżka! - zaśmiała się, machając mi palcem przed nosem.
   - Spokojnie! Maluszek jest jeszcze mały i wiem jak o siebie dbać - uśmiechnęłam się szeroko.
   - Więc może jednak minęłaś się ze specjalizacją? - puściła do mnie oczko.
   - Nie, nie.. Dobrze mi tam, gdzie jestem.
   - To dobrze. Kiedy masz dyżur?
   - Jutro popołudniu, więc mam nadzieje, że tam mi się polepszy. W domu tylko zamulam.
   - Powinnam być. W sumie ostatnio bywam w domu tylko po to by się zdrzemnąć... Ale może później jakoś zmienią mi te dyżury - odgarnęła włosy do tyłu.
   - Ja muszę zajrzeć do Alvaro!
   - Nie martw się, na razie się nigdzie stamtąd nie wybiera, a nawet jeżeli, to daleko nie ucieknie - zażartowała.
   - Ale nie chce wyjść na złą byłą dziewczynę.. Chociaż może już nią jestem, skoro zostawiłam go przed ołtarzem?
   - W sumie, może gdybym go wtedy nie wykopała za drzwi mieszkania Julii, to może to on by cię wtedy zostawił - zamyśliła się. - Jestem okropna - zaśmiała się.
   - Zawsze miałabym Isco - również się zaśmiałam, ale po chwili posmutniałam. - Teraz też go nie mam.
   - Oj, Ali.. Wiem, że jest i będzie ci ciężko, ale pomyśl o tym z innej strony.. Nie będziesz musiała po nim sprzątać - skrzywiła się. Chyba wymyśliła to na poczekaniu.
   - On jest bałaganiarzem, to prawda.
   - No widzisz - zaśmiała się. - I pomogłam ci znaleźć jakiś plus w tym wszystkim - puściła do mnie oczko.
   - Chciałabym, aby to było takie proste. Jednak jeszcze muszę wybrać się do adwokata.
   - Jeżeli będziesz chciała, pójdę z tobą - uśmiechnęła się. - W końcu kobiety powinny trzymać się razem.
   - Dobrze, a teraz będę już wracać - uśmiechnęłam się. - Wolę być w domu.
   - Ja też wracam do siebie, za bardzo stęskniłam się za moim ukochanym łóżkiem!
   - Rozumiem - skinęłam głową ze śmiechem. - Do zobaczenia.
   - Pa, kochana - wstała, zabrała swoją komórkę i torebkę, po czym ucałowała mnie w policzek i się ulotniła z lokalu. Po chwili zrobiłam to także i ja. Zamówiona taksówka podjechała pod kawiarnię i wtedy mogłam wracać do domu. Kiedy przejeżdżaliśmy obok stadionu.. Poczułam dziwny ucisk w brzuchu. Wiedziałam, że już zawsze tak będę miała, ale tak musi zostać. Jak sobie już coś postanowię to koniec.