piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział III

ISCO
 Od tamtej trefnej kłótni z Leire minęło już kilka dni i jest już dobrze. Wychodzimy prawie codziennie na wieczorne, wspólne spacery z Messim i spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę, bo niedługo zacznę treningi i będzie tego czasu mniej.
 Dziś miało być inaczej, bo moja dziewczyna umówiła się na drinka z koleżankami z roku, więc ten wieczór miałem spędzić na męskim spacerze z moim pupilem. To był przezabawny widok, gdy Leire przeszukiwała szafę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego i jednocześnie klęła, że nie cierpi się stroić. Więc gdy zapytałem ją o to, dlaczego tak bardzo ma ochotę się wystroić. bo to jest dziwne, odpowiedziała, że dwie z dziewczyn, które mają tam być zawsze wszystkich krytykują, a ona ma tego dosyć. Zacząłem się śmiać i powiedziałem, że wygląda przepięknie nawet w worku po kartoflach. Jak to Leire i jej skromność, odpowiedziała, że dziś worek zostawia w domu, bo jednak tamte wtedy wybuchłyby z zazdrości.
 Tak więc zostałem sam. Zjadłem coś, chwilę obejrzałem telewizję, a gdy pies zaczął już marudzić, postanowiłem go zabrać na ten spacer. Wyszliśmy z budynku i sam Messi pociągnął mnie w kierunku parku. Pochodziliśmy trochę, pobiegaliśmy, mój kompan załatwił to co musiał i już mieliśmy się kierować w drogę powrotną, kiedy na małym mostku zauważyłem drobną, ciemnowłosą dziewczynę o znanej mi sylwetce. Nie wiedziałem czy mam tak sobie podejść i normalnie zagadać czy może odpuścić. Spojrzałem na psa, który akurat teraz był spuszczony ze smyczy i wpadłem na pomysł.
   - Messi, smyku - przykucnąłem przy nim i złapałem na pysk, patrząc mu w oczy. - Pobiegniesz tam, dobrze? Do tej dziewczyny - wskazałem na mostek, a pies tylko cicho zaskomlał. - No biegnij - podrapałem go jeszcze za uchem, po czym posłusznie zrobił to o co go prosiłem. Wstałem i podążyłem za nim wzrokiem. Faktycznie podbiegł do dziewczyny i usiadł przy niej, merdając ogonem. To chyba był moment na moje wejście, prawda? Alice wtedy przyuważyła psa i coś tam do niego mówiła. - Messi! - zawołałem będąc już blisko nich. Ten tylko odwrócił głowę i spojrzał na mnie. - O, Alice? Jaka niespodzianka! - powiedziałem, udając zaskoczonego. W tym samym czasie przypiąłem smycz do obroży Messiego. Dobrze się spisał, więc w mieszkaniu dostanie nagrodę w postaci jakiegoś smakołyku.
   - Cześć, Isco - uśmiechnęła się do mnie. - Co ty tu robisz? 
   - Często tutaj spaceruję z Messim - wskazałem na labradora. - Mieszkam niedaleko. 
   - Mieszkasz tu? W Madrycie? - była wyraźnie zdziwiona. 
   - Już przeszło rok - uśmiechnąłem się. - Gram w Realu, więc tu też i mieszkam. 
   - Naprawdę? - dalej patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. - Nie wiedziałam.
   - Naprawdę - zaśmiałem się. - A ty tutaj sama, bez Alvaro? - zapytałem, opierając się o barierkę.
    - Alvaro pojechał gdzieś z Raulem. Przyjechał dziś i chyba ma jakieś problemy z dziewczyną - zaśmiała się cicho.
   - I starszy brat mu pomaga? W sumie ja też najczęściej zwracałem się po coś do brata - podrapałem się po zarośniętym policzku. 
   - Wiele się o tobie dowiaduje - zaśmiała się cicho. - Alvaro jest świetnym starszym bratem. Ty też z pewnością takiego masz.
   - Prócz tego, że na każdym spotkaniu kłóci się z Leire, to jest najlepszym starszym bratem.
   - A to chyba nie za dobrze - skrzywiła się.
   - Zawsze staram się panować nad sytuacją - pokiwałem głową. Nawet bez uśmiechu na twarzy, Alice wyglądała prześlicznie!
   - Ja uwielbiam Raula. To wspaniały chłopak. Nie mam swojego rodzeństwa, więc traktuje go jak brata - wzruszyła ramionami. - Nie za dużo gadam?
   - Za dużo? Skądże! Jest w porządku - uśmiechnąłem się.
   - Zawsze byłam trochę gadatliwa.
   - Mnie to nie przeszkadza - machnąłem ręką. - Lubię słuchać, więc możesz opowiadać.
   - Zastanawiam się tylko dlaczego Alvaro nigdy mi o tobie nie wspominał.. - zmrużyła oczy.
   - Bał się konkurencji - wypaliłem, udając powagę.
   - To bardzo możliwe - szepnęła.
   - A miałby o co się bać? - zapytałem, patrząc na nią. Spojrzała na mnie niepewnie. Dobra, to było dziwne pytanie. Chyba nie na miejscu, jeżeli oboje kogoś mamy.
   - Nie wiem. Kochamy się.. - odpowiedziała, nie patrząc na mnie. To było trochę niezręczne.
   - Domyślam się. Głupio wypaliłem - uśmiechnąłem się lekko. - Wybacz.
   - Zrzucę to wszystko na mój urok osobisty - zaśmiała się.
   - Okej - odpowiedziałem tym samym. - Ładny wieczór - rzuciłem, bo nie wiedziałem jak to dalej pociągnąć.
   - Ale trochę chłodny - dopiero teraz zauważyłem, że jest w samej sukience.
   - Pożyczę ci moją bluzę - powiedziałem, zdejmując ją z ramion. - Mnie jest ciepło - uśmiechnąłem się.
   - Dziękuje - posłała mi uśmiechem i spojrzała na Messiego. - Duża bestia z niego.
   - Ale za to potulny jak baranek - odparłem i oddałem jej swoją bluzę. Oczywiście była na nią za duża, sięgała jej do połowy ud, a o rękawach już nie wspomnę. 
   - Nie widać tego - uśmiechała się.
   - Czasem tylko poszczeka na listonosza - wzruszyłem ramionami. - I jest strasznym pieszczochem.
   - Ale jest bardzo duży! Zaczynam się go bać - mruknęła, bo Messi właśnie ją wąchał.
   - Spokojnie. Messi, chodź tutaj - przywołałem go, ale ten nie chciał wrócić, więc pociągnąłem za smycz. Dopiero wtedy wrócił do mnie i usiadł.
   - Nie wiem jak Leire może mieszkać z taką bestią!
   - Mówisz o psie czy właścicielu? - zapytałem, śmiejąc się. Ona również się zaśmiała, wydając iście perlisty podźwięk. - Nie no, uwielbiają się - dodałem.
   - Nie wątpię, skoro jesteście razem - zażartowała, mają na myśli to, że to ja jestem tą bestią.
   - Mimo wszystko, ja też posiadam ten urok osobisty - wyszczerzyłem się.
   - Z pewnością - spuściła lekko wzrok.
   - Oczywiście działa najbardziej na Messiego - zażartowałem.
   - To pies!
   - Czyli najlepszy przyjaciel człowieka - puściłem do niej oczko i poczułem wibrację w kieszeni. Wyjąłem telefon i zajrzałem co to było. Oczywiście wiadomość od operatora z rachunkiem.
   - Która godzina? - zapytała nagle.
   - Już grubo po dziesiątej - odparłem i schowałem telefon do kieszeni.

   - To muszę wracać do domu! Rodzice będą się martwić.
   - Jasne - pokiwałem głową. - Nie zatrzymuję. My też będziemy już wracać, bo Messi długo w miejscu nie potrafi usiedzieć gdy jesteśmy na spacerze - uśmiechnąłem się.
   - To do zobaczenia? - zapytała.
   - Mam cichą nadzieję, że niedługo.
   - Ja też - uśmiechnęła się, ciągle na mnie patrząc. - Na razie, Isco.
   - Na razie - odpowiedziałem, a ona ruszyła w swoją stronę. Jaka szkoda, że przeciwna do naszej. Odprowadziłem ją kawałek wzrokiem i my też ruszyliśmy w drogę. - Ani słowa Leire - pokiwałem palcem do psa, a ten tylko zaszczekał.

ALVARO  
Odstawiłem młodszego braciszka na stację i zaczekałem aż odjedzie do Barcelony. Raul nieszczęśliwie się zakochał i przyjechał po jakieś rady. Ale co ja mu miałem powiedzieć, skoro jestem szczęśliwie zakochany? Dlatego zabrałem go do Pablo, który zawsze wie, co powiedzieć. Jest mistrzem pocieszania i jedynym z moich najlepszych przyjaciół.
Oczywiście trochę pogadaliśmy i zapiliśmy, więc cieszyłem się, że Ali u mnie nie ma. Pewnie by się jej to nie spodobało. Dlatego odczekałem aż wszystko będzie ze mną w porządku, odholowałem brata i pojechałem do ukochanej.
 Do domu wchodziłem jak do siebie, bo przecież niedługo mamy zostać rodziną. W salonie siedzieli rodzice Alice, ale jej nigdzie nie było.
   - Dzień dobry - uśmiechnąłem się, witając z przyszłymi teściami.
   - Dzień dobry, Alvaro - odezwała się jej mama. - Ali jest u siebie, jeszcze nie gotowa.
   - Norma - zaśmiałem się. - Pójdę do niej - dodałem i ruszyłem schodami na górę. 
Zapukałem cicho do drzwi i zajrzałem przez uchylone drzwi. Alice siedziała akurat przy toaletce i czesała włosy. Zauważyła mnie w lustrzanym odbiciu i od razu się uśmiechnęła.
   - Wchodź - pokiwała ręką. 
   - Widzę, że już prawie jesteś gotowa - powiedziałem, całując ją w usta.
   - Prawie - zaśmiała się. - Daj mi jeszcze tylko jakieś pięć minut. I opowiadaj jak tak tam ta cała sprawa z twoim bratem?
   - Dziewczyna go rzuciła - zaśmiałem się, siadając na łóżku.
   - Biedactwo - mruknęła. - Ma jeszcze czas na wielkie romanse - dodała.
   - Oczywiście - przytaknąłem i rozejrzałem się po pokoju. Mój wzrok stanął na obrotowym krześle, na którym wisiała męska bluza. Wstałem i zabrałem ją do ręki. - Kogo to?
   - Ale co? - odwróciła się do mnie i spojrzała niepewnie na bluzę. - No jak to czyja? Przecież zostawiłeś ją u mnie niedawno - uśmiechnęła się lekko.
   - Nie używam takich perfum, Ali - spojrzałem na nią.
   - Jesteś pewien? - zmarszczyła brew. - Miałeś taką podobną.
   - Bluzę na pewno, bo to reprezentacyjna, ale nie mój rozmiar i nie moje perfumy. Czekam na jakieś wytłumaczenie.
   - Poczekaj, poczekaj - zamyśliła się. - Byłam przecież niedawno ze znajomymi ze studiów w klubie. Fernando pożyczał mi bluzę, bo było chłodno. To musi być ta - mówiła.
   - Nie wiem dlaczego, ale jakoś ci nie wierzę - jęknąłem. - Ali, kręcisz i ja to widzę.
   - Nie kręcę - pokręciła głową. - Wypiłam wtedy z nimi kilka drinków i nie zwracałam uwagi na to jaką miałam bluzę.
   - A może ty mnie zdradzasz, co?
   - Alvaro! - zrobiła się poważna. - Nie opowiadaj głupot!
   - Nie wiem co o tym myśleć..
   - Za miesiąc się pobieramy - powiedziała. - Kocham cię. Jak ty sobie to wyobrażasz?
   - Na pewno muszę mieć do ciebie pełne zaufanie, a teraz tego zaufania nie ma. Masz u siebie w pokoju męską bluzę, która nie należy do mnie i na dodatek kręcisz - spojrzałem na nią. Doskonale wiedziałem, że coś ukrywa, tylko z jakiegoś powodu nie chciała mi wyznać prawdy.
   - Alvaro, nie mów tak - posmutniała. - Możesz mi ufać! To bluza Fernando i mogę mu ją nawet dziś zwrócić!
   - Zwróć ją prawdziwemu właścicielowi, a spotkanie z fotografem odłożymy na później. Może na przyszły tydzień..
   - Masz rację. W takim nastroju nic nie załatwimy - powiedziała cicho. - Oddam mu ją dziś.
   - Wracam do siebie. Do zobaczenia - mruknąłem i ruszyłem w stronę drzwi, rzucając bluzę na łóżko. Wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół, oczywiście wpadając na matkę Alice. 
   - Już gotowi? Gdzie Alice?
   - Mam coś nagłego do załatwienia. Pojedziemy do fotografa kiedy indziej - uśmiechnąłem się lekko. - Do zobaczenia - dodałem i wyszedłem z domu. 

LEIRE
  Wyszłam z łazienki w samym ręczniku i przeszłam do sypialni. Na łóżku leżały już moje rzeczy, które przygotowałam sobie wcześniej. Najpierw ubrałam czystą bieliznę, później jeansowe szorty i szarą bluzkę na ramiączkach z cekinami. Ubrałam czarne conversy i zabrałam małą torbę przez ramię. Poprawiłam włosy, użyłam swoich perfum i wyszłam z pokoju. Zajrzałam do salonu, gdzie siedział mój chłopak tępo patrząc w telewizor i drapiąc psa po głowie. 
   - Isco, na pewno nie chcesz tam ze mną iść? Lia chciała nam przedstawić swojego nowego chłopaka - jęknęłam, siadając po turecku tuż obok niego na kanapie. 
   - Wolę zostać w domu - oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko.
   - Jesteś jakiś taki nieswój - mruknęłam. - Stało się coś?
   - Nie.. wszystko jest okej. Nie martw się.
   - Na pewno? - spojrzałam na niego badawczo. - Mogę do niej zadzwonić i umówić się na inny dzień.
   - Przestań - machnął ręką. - Idź i baw się dobrze. Ja zostanę z Messim.
   - Jak wolisz - powiedziałam i nachyliłam się by go pocałować. - Nie będę długo siedzieć. Zobaczę tylko kogo sobie to przygruchała i wracam do was - uśmiechnęłam się i wstałam.
   - Czasem możemy być na spacerze - uśmiechnął się.
   - To na was poczekam - powiedziałam jeszcze, pomachałam i ruszyłam do wyjścia. Szybko pokonałam schody w budynku i chwilę później znalazłam się na zewnątrz. Żwawym krokiem pomaszerowałam w stronę klubu, gdzie umówiłam się z przyjaciółką.
W klubie wszyscy już na mnie czekali. Zawsze spotykaliśmy się całą paczką, ale dziś brakowało Isco. Trochę dziwiło mnie jego zachowanie, bo lubił moich znajomych i nie miał nic przeciwko naszym spotkaniom, ale dziś był jakiś dziwny. Jakby ciągle o czymś myślał.
   - Leire, hej! - machali do mnie. 
Uśmiechnęłam się na ich widok i od razu podeszłam do narożnika, przy którym siedzieli. Była tam Lia, obok której siedział całkiem przystojny chłopak oraz dwójka naszych znajomych, Julia i Manel. 
   - Cześć - najpierw przywitałam się z dziewczynami, później z kolegą, a na końcu Lia przedstawiła mi Roque. 
   - A gdzie twój przystojniak? - zaśmiała się Julia.
   - Został w domu - odpowiedziałam i zajęłam miejsce pomiędzy dziewczynami. - Stwierdził, że nie ma dziś humoru i ochoty na wyjścia - wzruszyłam ramionami. 
   - Niech żałuje!
   - Dokładnie, bo będziemy się dobrze bawić - wyszczerzył się Manuel. - Idzie ktoś ze mną po jakieś zaopatrzenie do barku?
   - Ja! - krzyknęłam z uśmiechem. Oboje wstaliśmy i pokierowaliśmy się do baru, gdzie kłębiło się mnóstwo ludzi. Chwilę musieliśmy się nastać, by w końcu barman zabrał od nas zamówienie. Teraz znów musieliśmy tutaj sterczeć by to odebrać.
   - Muszę się napić, Pablo. I to porządnie - usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam jak obok mnie staje dwóch facetów, jednym z nich był Alvaro, którego poznałam na weselu w Barcelonie. Nie zauważył mnie na początku. Tego drugiego też kojarzyłam, oczywiście z tego piłkarskiego świata.
   - Alvaro? - zaczepiłam go, a ten dopiero teraz zorientował się, że ma mnie koło siebie. 

   - O, Leire. Cześć - uśmiechnął się i zaczął się rozglądać. Pewnie szukał Isco.
   - Wolny wieczór? - zaśmiałam się. - A, to jest Manuel, mój kolega - wskazałam na chłopaka za mną.
   - Można tak powiedzieć - skrzywił się. - Hej, miło mi poznać. Alvaro.
   - Coś straszny tłok dzisiaj - rozejrzałam się za barmanem, który był gdzieś dalej. - Co słychać? - uśmiechnęłam się do napastnika.
   - Nic nowego. A u ciebie?
   - Też jakoś leci. Może dosiądziecie się do nas? Z tego co widzę to nie ma dużo wolnych miejsc.
   - Byłoby super! Prawda, Pablo?
   - Pewnie. Byłoby super! - wyszczerzył się Sarabia.
   - Świetnie - pokiwałam głową i w końcu dostaliśmy nasze ogromne zamówienie. Często gdy się spotykaliśmy, nie szczędziliśmy sobie. Manuel wziął jedną tacę, a ja drugą i we czwórkę udaliśmy się do stolika. Tam od razu Julii zaświeciły się oczy na widok dwóch przystojniaków. Przedstawiłam ich sobie i usiedliśmy.
   - A gdzie Isco? Zgubił się? - wyszczerzył się Pablo.
   - Strzelił focha i został w domu - zaśmiała się Lia.
   - Czyli wy tez się kłócicie? - wypalił Vazquez.
   - Jak każda para - uśmiechnęłam się lekko. - Z wami coś nie tak? - zapytałam ciszej chłopaka.
   - Później ci powiem - szepnął i duszkiem opróżnił swoją szklankę. - Na zdrowie - dodał z uśmiechem.
   - Zdrowie - kiwnęłam głową i sama wypiłam zawartość kieliszka, który mi podsunęli. Siedzieliśmy tam jeszcze do momentu gdy większość tego co kupiliśmy... powiedzmy, że sama wyparowała. Każdy już czuł się bardzo radosny i uciekł na parkiet. Roque porwał Lię, Julia wyciągnęła Sarabię, a Manuel wyrwał jakąś blondyneczkę. Takim sposobem zostałam przy stoliku sama z Alvaro.
   - Chcesz tańczyć czy tu zostać?
   - Jest mi to obojętne, choć wiem, że bardzo dobrze się ruszasz - zaśmiałam się i obróciłam się do niego przodem, siadając po turecku. Tak zawsze było mi najwygodniej.
   - Ale chyba jednak zostać - również się zaśmiał. - Więc zostaniemy.
   - A właśnie - zorientowałam się i wzięłam ze stołu szklaneczkę z niebieskim drinkiem z palemką. - Mów o co chodzi z tym kłóceniem się.
   - To dość delikatny temat.. Wiesz, ja i Ali mamy się pobrać, a ona chyba mnie zdradza - spuścił głowę.
   - Serio? - otworzyłam szeroko oczy. - Mam nadzieję, że nie, bo byłaby to dziwna sytuacja. Przed samym ślubem...
   - Ale takie są fakty. Znalazłem u niej męską bluzę, która na pewno nie należny do mnie.
   - Może to jakiegoś znajomego? Nie obraź się, ale Alice nie wygląda na taką, która byłaby skora do zdrady. Od razu wydała mi się spokojna i poukładana.
   - Bo zawsze taka była, tylko dziś widocznie coś kręciła. Już sam nie wiem co myśleć - westchnął.
   - Dobra, Alvaro - wstałam. - Widzę, że to nie był dobry pomysł, bo zaraz będziesz tym przytłoczony. Idziemy tańczyć - wyciągnęłam do niego dłoń.
   - Chyba nie mam wyjścia - zaśmiał się i ruszyliśmy na parkiet.


___

Hej, tu Moniika! 
Mam nadzieje, że nie najedliście się za dużo :) 
Lubię ten rozdział, ale.. Ale zdradzę, że kolejny jest jeszcze lepszy! Warto czekać :D

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział II

ALVARO
  Tańce i chulańce z Leire wychodziły mi świetnie. Dobrze się bawiliśmy i złapałem się kilka razy na tym, że zapomniałem o mojej narzeczonej, która zniknęła razem z Isco z parkietu. Nie zamartwiałem się, bo wiedziałem, że Ali nie lubi tańczyć, więc pewnie usiadła przy stoliku.
Musiałem przyznać, że wybranka mojego kolegi po fachu była ślicznotką. Miała blond włosy i prześliczne oczy koloru zielonego, które były rzadko spotykane. Hipnotyzowała swoim spojrzeniem i uśmiechem, który chyba zarażał wszystkich wokoło. Tylko dlaczego zwróciłem na to uwagę skoro przy stoliku czekała na mnie moja Alice?
   - Jestem wykończona - zaśmiała się blondynka. - Może się czegoś napijemy?
   - Pewnie. Chodźmy do stolika - mruknąłem z uśmiechem i zaczęliśmy szukać naszych drugich połówek. Siedzieli przy czteroosobowym, okrągłym stoliku i rozmawiali. Okazało się, że również świetnie się bawili, co chwile popijając kolorowe drinki. Zdziwiłem się, bo Ali stroni od alkoholu.
   - Jesteśmy - pierwsza odezwała się Leire, siadając na swoim miejscu obok Alarcona, który od razu się do niej uśmiechnął.
    - Już myślałam, że nie zejdziecie z parkietu - Ali pogłaskała mnie po policzku, kiedy usiadłem przy niej.
   - Każdy się w końcu męczy - powiedziałem i cmoknąłem ją w usta. Zabrałem wodę ze stolika i nalałem sobie trochę do szklanki. 
   - Może coś mocniejszego? - odezwał się Isco.
   - Z chęcią, ale może troszeczkę później. Jako świadek muszę jeszcze chwilę pokontaktować - powiedziałem i rozejrzałem się po sali. Wzrokiem wyhaczyłem moich rodziców na parkiecie i brata, który rozmawiał o czymś z młodszym bratem pana młodego. 
   - To może ja się napije. A ty, Leire? - zapytała Ali.
   - W takim razie ja może też - uśmiechnęła się blondynka.
   - No to pijemy! - klasnęła w dłonie.
   - Skarbie, a od kiedy ty taka chętna do picia jesteś? - zaśmiałem się. 
   - Jak wypije sobie trochę to może i lepiej zacznę tańczyć, prawda?
   - Wtedy już każdy jest mistrzem w tej dziedzinie - dodała uśmiechnięta Leire. 
   - Ja tam zawsze jestem - puścił do nas oczko Isco.
   - Więc dlaczego grzejesz krzesło? W sezonie dosyć się nasiedzisz - zażartowałem. 
   - Nie chciałem zostawiać twojej kobiety samej. 
   - Nic by się nie stało, ale dziękuję, że zostałeś - Alice kiwnęła go niego głową.
   - I chyba dobrze się bawiliście - spojrzałem na puste szklanki. - Nie byłem wam do niczego potrzebny - trochę się wkurzyłem. 
   - Ty tańczyłeś się z Leire - rzucił Isco. - I też dobrze się bawiliście.
   - Panowie, spokojnie - powiedziała poważnie Ali. - Nic się przecież nie stało.
  - Wiem, że bójki są częste na weselach, ale tym razem to nie jest konieczne - Leire pokręciła głową. - Isco, zatańcz ze mną - wyciągnęła do niego rękę.   
   - Alvaro, co to było? - zapytała Ali, kiedy para odeszła.
   - Nic.. - mruknąłem pod nosem. 
   - A to ponoć ja jestem zazdrośnicą - uśmiechnęła się szeroko.
   - Wcale nie byłem zazdrosny - powiedziałem i zacząłem bawić się szklanką, w której na dnie było jeszcze odrobinę wody.
   - W takim razie nie wiem co to było - Ali odsunęła szklankę i złapała mnie za podbródek. - Ale jeśli nawet byłbyś zazdrosny, to naprawdę nie masz o co. Podobasz mi się tylko ty - cmoknęła mnie w usta.
   - I tak ma być - uśmiechnąłem się i dałem lekkiego jej pstryczka w nos. - Zostajemy, idziemy przywitać się z innymi czy może naszła cię ochota na taniec? - złapałem jej dłoń.
   - Z tobą to ja nawet mogę tańczyć - zaśmiała się słodko i ruszyliśmy na parkiet. Teraz taniec wychodził nam o wiele lepiej. Ali miała śmielsze ruchy i nie była już tak bardzo spięta. Ciągle się do mnie uśmiechała, a ja skradałem jej szybkie całusy, co ją rozśmieszało. Zdążyłem zauważyć, że Isco co chwilę zerka w naszą stronę, ale starałem sobie nie zaprzątać tym głowy. Przecież to mój kumpel.

LEIRE
 Wielki ślub, przygotowywania, mnóstwo wydanych pieniędzy. Jeden wieczór, noc i po wszystkim. Muszę przyznać, że bawiłam się świetnie i poznałam świetnych ludzi, między innymi Alvaro, świadka na weselu Jordiego. I muszę potwierdzić wszystkie ploteczki o tym, że ten piłkarz ma cudne oczy, bo ma! Był naprawdę w porządku i na początku to z nim najwięcej się bawiłam, do momentu dziwnej konwersacji przy stoliku. Później jakoś to przeszło i było normalnie pomiędzy naszą czwórką. Parę razy też zatańczyłam z jednym chłopakiem, młodszym, ale również dobrym tancerzem i na końcu okazało się, że jest to młodszy brat Alvaro.
 Zaraz następnego dnia żadne z nas nie mogło prowadzić, bo oczywiście mieliśmy resztki procentów w sobie, więc kierunek na Madryt obraliśmy dwa dni później. Przez ten czas po prostu zwiedzaliśmy Barcelonę z Isco.
 Gdy wjechaliśmy tylko do miasta, poczułam się jakbym była już w domu i leżała sobie we własnym łóżeczku. Mieliśmy szczęście, bo nawet szybko dotarliśmy do mieszkania. Udało nam się zdążyć przebić przez miasto jeszcze przed godzinami szczytu! Isco zaparkował samochód i wysiedliśmy. Chłopak zabrał torbę, a ja dwa futerały, w których była moja sukienka i garnitur Alarcona.
Weszliśmy do mieszkania i na dzień dobry usłyszałam głośny śmiech i odgłosy z telewizji, dobiegające z salonu. No tak... Miał tutaj być Antonio, brat Isco. Miał zajmować się Messim pod naszą nieobecność.
   - Może pójdę od razu to rozpakować - mruknęłam do chłopaka i zabrałam od niego torbę, kierując się od razu do sypialni.
   - Leire.. - tuż za mną wszedł mój chłopak. - To mój brat. I przecież nic złego nie robi.
   - Mogę się założyć, że jeżeli tam wejdę to nie minie pięć minut i zaczniemy sobie dogryzać, a ja nie mam na to siły, bo jestem zmęczona po podróży - westchnęłam.
   - Naprawdę tak trudno wam sie dogadać?!
   - Isco, to on od początku miał do mnie jakieś wąty, a nie ja do niego - jęknęłam.
   - A co wy się tak czaicie, przecież słyszę, że jesteście - usłyszałam głos starszego Alarcona, który wyszedł z salonu i stanął przy nas w korytarzu.
   - Musimy pogadać - Isco wzruszył ramionami.
   - Stało się coś? - Antonio zmarszczył czoło, a ja wywróciłam oczami, odkładając torbę na podłogę. 
   - Nie, nic.. No coś ty - zaśmiał się jego brat.
   - Więc chodzi o mnie. Jak widać twoja dziunia nie może się pogodzić z myślą, że rodzina jest najważniejsza - wypiął dumnie pierś. 
   - Co proszę? - zamrugałam powiekami. - Jeszcze raz nazwiesz mnie dziunią, a sobie popamiętasz - wysyczałam przez zęby.
   - Ale spokojnie! - ryknął Isco, patrząc na mnie wymownie. 
   - Ale co ja? Jeszcze mi teraz powiedz, że to ja zaczęłam - wymachiwałam rękami. 
   - Od zawsze kłócicie się o jakieś bzdury. Mnie już na was sił brakuje!
   - Ale to twoja dziunia prowokuje! - odezwał się Antonio, a we mnie się zagotowało. Miałam ogromną ochotę się na niego rzucić i zedrzeć mu ten durnowaty uśmieszek, ale Isco w ostatniej chwili złapał mnie w pasie i zatrzymał. 
   - Leire, to mój brat i radzę ci się uspokoić!
   - Wiecie co? Obaj jesteście siebie warci - jęknęłam i zabrałam smycz z wieszaka. - Messi! - zawołałam go, a ten od razu pojawił się przy nas. - My idziemy na spacer, a ci panowie sobie tutaj zostają - powiedziałam i wyszłam razem z psem.
   Całe popołudnie i wieczór spędziłam z Messim w mieszkaniu mojej koleżanki ze studiów. Zanim wprowadziłam się do Isco, to właśnie z nią tutaj mieszkałam. Lia miała swojego pupila, czyli suczkę labradora - Księżniczkę, praktycznie dzięki której poznałam się z Isco. Wtedy byłam z nią na spacerze w parku, Isco z Messim i tak jakoś zaskoczyło.
  Do mieszkania wróciłam dosyć późno. Nigdzie się nie świeciło, co nawet uznałam za bardziej wygodne. Messi od razu pognał do swojego posłania, a ja poszłam do kuchni by się czegoś napić. Po chwili usłyszałam, że Isco wychodzi z sypialni i cicho wchodzi do pomieszczenia.
   - Leire, gdzie tyle byłaś? Dzwoniłem - powiedział.
   - Niepotrzebnie. Mogłeś wspaniale spędzić czas z bratem - syknęłam. 
   - No i spędziłem!
   - Bardzo się cieszę - powiedziałam i napiłam się soku. - Mieliście swoją ciszę i wymarzony spokój. 
   - To i tak nie zmienia faktu, że się martwiłem - syknął w moją stronę.
   - Gdybyś choć spróbował stanąć w mojej obronie, nie musiałbyś - powiedziałam i odwinęłam się w drugą stronę, wychodząc w kuchni. Weszłam do naszej sypialni i zabrałam swoją poduszkę i koc. Chciałam wyjść, ale on zagrodził mi przejście.
   - Znowu chcesz uciec?
   - Tym razem niedaleko, bo za ścianę - wywróciłam oczami. - Mógłbyś być tak łaskawy i mnie puścić? - spojrzałam na niego z wyrzutem.
   - Nie! Za każdym razem robisz to samo! Zawsze unikasz odpowiedzialności - warknął.
   - Okej - przytuliłam do siebie poduszkę i koc, zakładając ręce na piersiach. - Unikam odpowiedzialności od czego, bo nie rozumiem? To twój brat zaczął, a ty jak zwykle miałeś te swoje klapki na oczach i miałeś to gdzieś. 
   - Zawsze, kiedy się kłócimy to biegniesz do tej swojej koleżaneczki! Za każdym razem!
   - Aż tak bardzo ci to przeszkadza? Ty pewnie z nikim nie rozmawiasz. 
   - Powinnaś porozmawiać ze mną - spojrzał na mnie. - To chyba ja jestem najważniejszy. 
   - Jasne - syknęłam. - Pan i władca się znalazł. Naprawdę nie widzisz tego, że mam dość odzywek Antonio? 
   - Ale to mój brat.. I dlatego z nim rozmawiałem. Obiecał mi, że się poprawi - posłał mi lekki uśmiech.
   - Oczywiście, Isco - pokiwałam głową. - Już to widzę kiedy następny raz się zobaczymy. Będzie to samo, ty nadal nic nie zrobisz, a mnie znów to będzie bolało - powiedziałam ostro i wyminęłam go. Rzuciłam rzeczy na kanapę w salonie, a sama wyszłam na balkon by ochłonąć. Po chwili poczułam jego dłonie na swojej tali i mimowolnie się uśmiechnęłam.
   - Nie pozwolę na to - szepnął.
   - Nie lubię się z tobą kłócić, szczególnie jeżeli chodzi o twojego brata - oparłam głowę o jego tors.
   - Ja też tego nie lubię. Nawet bardzo - westchnął.
   - Więc tego nie róbmy - powiedziałam pewnie. 
   - Dobrze. Chodźmy spać - pocałował mnie w czubek głowy.  Złapał moją dłoń i pociągnął do mieszkania. Zabrał poduszkę z sofy i poszliśmy do naszego pokoju. Położyliśmy się razem, a ja mocno w niego wtuliłam. Chciałam zapomnieć całe dzisiejsze popołudnie.

ALICE
 Po ślubie Melissy i Jordiego zostaliśmy kilka dni w Badalonie u rodziców Alvaro. Chodziliśmy trochę na plażę z jego bratem i kilka razy wyszliśmy z jego przyjaciółmi do jakieś knajpki, a tak to dopinaliśmy nasz ślub na ostatni guzik. Zaproszenia były już wysłane, kościół oraz restauracja załatwiona i zostały teraz drobiazgi. Oczywiście nadal nie miałam sukienki, ale od jutra zaczynam poszukiwania, bo w końcu został mi zaledwie miesiąc.
 Dwa dni temu wróciliśmy do stolicy. Alvaro zaczął treningi, a ja musiałam zobaczyć się z moimi najbliższymi koleżankami ze studiów. Sasha była Rosjanką, a Rosario Hiszpanką i zawsze trzymałyśmy się we trzy. Z Rosario znam się od dziecka, a Sashę poznałyśmy na studiach. Od dwóch lat studiujemy medycynę i jesteśmy bardzo zadowolone. Oczywiście mamy bardzo nauki, ale nie narzekamy. W końcu od małego chciałyśmy ratować ludzkie życie.
  Przebudziłam się i zeszłam do kuchni, by zjeść śniadanie. Oczywiście od rana grasowała już tam mama, która zawsze przygotowywała śniadanie dla całej rodziny i jeszcze ojcu do pracy. Tak było od zawsze.
   - Dzień dobry - uśmiechnęłam się do swojej rodzicielki, która od razu wlała mi soku do szklanki.
   - Dzień dobry, słoneczko. Głodna? - zapytała.
   - Jak wilk - usiadłam przy stole i napiłam się soku. - Co dobrego mamy?
   - Wszystko, co dusza zapragnie - odparła z uśmiechem, również siadając przy stole. Wsypałam sobie musli do miski, które zalałam zimnym mlekiem i zaczęłam jeść.
   - Ojciec już w pracy?
   - Nie. Pojechał gdzieś z twoim przyszłym teściem - zaśmiała się.
   - No tak. Teraz to wielcy przyjaciele!
   - Wolałabyś żeby się nienawidzili? - uśmiechnęła się. - Masz już jakieś plany na dziś?
   - W sumie to jeszcze nie. Wczoraj widziałam się z dziewczynami, to dzisiaj pewnie wyjdę z Alvaro - wzruszyłam ramionami. 
   - No tak - pokiwała głową. - Korzystajcie zanim Alvaro zacznie swoje treningi. 
   - No trochę go nie będzie..
   - Kochanie, chwila rozłąki zrobi wam tylko dobrze - zaśmiała się. - Do czego doprowadziło to, że Alvaro wyjechał? Do oświadczyn! 
   - To akurat mnie cieszy - uśmiechnęłam się szeroko. - Kto by pomyślał, że weźmiemy ślub? No kto?
   - Wiesz, że zawsze powtarzałam, że do siebie pasujecie, prawda? - kiwnęła głową i wstała od stołu, by wyłączyć piszczący czajnik.
   - Prawda. Ja już sobie nie wyobrażam sobie życia bez Alvaro.
   - To świetny chłopak i jestem zadowolona z tego, że cię uszczęśliwia - dodała i zaczęła robić dla siebie kawę.
   - Ale na razie nie myśl o wnukach!
   - Ja nic nie mówię - uniosła rękę, broniąc się. - To twój ojciec ma na tym punkcie bzika.
   - Przecież jesteśmy jeszcze młodzi.. I pomyśl sobie: Alvaro i dziecko - parsknęłam śmiechem.
   - Przesadzasz - pokręciła głową. - Każdy facet słodko wygląda z dzieckiem.
   - Ale on sam jest jeszcze dużym dzieckiem - jęknęłam cicho.
   - No może i masz trochę racji, ale musisz mi przyznać, że każdy mężczyzna jest takim dużym dzieckiem.
   - To prawda, ale czasami to bardzo przeszkadza.
   - Można się przyzwyczaić, a jeżeli już masz zamiar stawać na ślubnym kobiercu, to to nastanie szybciej niż sobie wyobrażasz - uśmiechnęła się do mnie.
   - To na pewno, bo kocham go najmocniej na świecie - powiedziałam pewnie. - A teraz pójdę się przebrać i spadam do miasta.
   - Jasne, nie zatrzymuję - powiedziała i cmoknęła mnie w czoło, po czym sama ruszyła na taras. Ja udałam się na górę.