Przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam drzwi. Weszłam do środka i rzuciłam pęczek kluczy na komodę, która stała tuż przy drzwiach. Zaraz za mną przydreptał Messi, nasz labrador. Właściwie to bardziej należał do mojego chłopaka, ale odkąd zamieszkaliśmy razem, wspólnie się nim opiekujemy. Zostawiłam w korytarzu walizkę i wolnym krokiem ruszyłam do dużego pokoju. Otworzyłam okno, bo w pomieszczeniu było duszno. Nie było nas trochę czasu, a nikt tu nie wietrzył. Najpierw wysiedzieliśmy się na Malediwach, a później od razu pojechaliśmy na kilka dni do rodziców Isco. Musimy się jeszcze jakoś pokazać moim rodzicom, ale nie wiem kiedy i jak, bo za dwa dni znów będziemy w trasie. Tym razem do Katalonii, bo dostaliśmy zaproszenie na ślub.
Rzuciłam się na naszą kanapę, którą niedawno kupiliśmy. Stara wyglądała już okropnie, a poza tym, po ostatniej "kameralnej" imprezce, którą zorganizował Alarcon, pękła w niej deska, centralnie w połowie. Nawet nie chcę wiedzieć jak to się stało i kto to zrobił.
- Jak dobrze być w domu - westchnęłam i wtedy poczułam, że Messi siada sobie tuż przy kanapie, więc zaczęłam go drapać za uchem. - Też się cieszysz, że już wróciłeś, prawda? Oboje mieliśmy dość Antonio - zaśmiałam się. Usłyszałam wtedy, że Isco wchodzi do mieszkania, a przy tym tłukł się niemiłosiernie. Podniosłam się i wyszłam do korytarza. Piłkarz właśnie wchodził do środka, obładowany wszystkimi bagażami jakie mieliśmy. - Nie mogłeś powiedzieć żebym przyszła po to albo rozłożyć rzeczy na dwa kursy? - zaczęłam się z niego śmiać. Wykrzywił się tylko i zrzucił wszystko na podłogę.
- Kobieta przecież nie będzie nosić walizek - uśmiechnął się szeroko.
- Od kiedy ty taki szarmancki? - zaśmiałam się i ruszyłam do kuchni, po drodze całując go policzek. Nalazłam trochę wody do miski psa i wyjęłam z szafki butelkę wody mineralnej. Wzięłam szklankę i nalałam sobie trochę. Wyskoczyłam na blat, tak jak zwykle mam w zwyczaju i upiłam łyk. Wtedy do pomieszczenia wszedł Isco. - Teraz pytanie kto to wszystko rozpakuje - spojrzałam na niego cwaniacko.
- To ty zabrałaś tyle rzeczy, więc odpowiedź jest prosta - zaśmiał się, podchodząc do mnie. - Jestem pewien, że sobie poradzisz - cmoknął mnie w usta.
- Ja tyle nabrałam, ale kto dostał oczopląsu w tych wszystkich sklepach tam? - poruszyłam brwiami. - Ja na moje rzeczy nie musiałam kupować dodatkowej walizki - wyszczerzyłam się.
- Jesteś dla mnie okropna, wiesz?
- Wiem - pokiwałam głową. - Ale za to mnie kochasz - oplotłam rękami jego szyję i wpiłam się jego wargi, do momentu aż Messi nie zaczął szczekać. - Zazdrośnik - zaśmiałam się.
- Broni swojego pana - Isco dumnie wypiął pierś. - Ale w nocy zamykamy go w innym pokoju - dodał ze śmiechem.
- Aż taki pewny jesteś? - poklepałam go delikatnie po policzku. - Najpierw zostawiasz go na pastwę losu swojemu bratu, a teraz chcesz go wyganiać z pokoju? - wyszczerzyłam się.
- Mój brat go uwielbia!
- No niech ci będzie - wywróciłam oczami i znów upiłam łyk wody.
- Do ślubu musicie się pogodzić.
- Ale to on zaczął! - mruknęłam. - A ja nie będę miła dla kogoś kto nie jest miły dla mnie. To bardzo prosty układ - spojrzałam na niego wymownie.
- Jednak to jest mój brat - westchnął.
- Niech będzie nawet królem, ale jeżeli on nie zmieni swojego nastawienia do mnie to ja też nic nie zmienię - spoważniałam. Od razu poczułam jak psuje mi się humor.
- Dobrze, nie mówmy lepiej o nim, bo zawsze wtedy się kłócimy.
- Świetnie - szepnęłam i wbiłam wzrok w podłogę w kuchni.
- To może coś zjemy, hmm? Jesteś głodna? - chciał szybko zmienić temat.
- Lodówka jest pusta - uśmiechnęłam się lekko. - Trzeba zrobić jakieś zakupy i zająć się tymi walizkami.
- Mam lepszy pomysł! Zbieramy się i idziemy do restauracji, zjemy coś dobrego i wrócimy do domu - puścił do mnie oczko.
- Jestem za - cmoknęłam go w policzek i zeskoczyłam z blatu. - Tylko daj mi dwie minuty, bo muszę do łazienki - dodałam i pobiegłam tam, słysząc jak mój chłopak się ze mnie śmieje.
ALICE
Razem z swoim narzeczonym weszłam do sklepu z garniturami. Już za dwa dni ślub jego najlepszego przyjaciela Jordiego oraz Melissy, a on nie ma się w co ubrać! Wiem, że Alvaro nie przywiązuje uwagi do rzeczy, ale na ślubie jakoś prezentować się musi.
- W domu mam czarny garnitur - powiedział Alvaro, stając przed kilkoma krojami marynarek oraz spodni. - Mógłbym przecież w nim iść - dodał ciszej.
- Alvaro! To ślub twojego najlepszego przyjaciela, a ty będziesz jego świadkiem, więc musisz ładnie wyglądać.
- A źle wyglądam?
- Nie, oczywiście, że nie! Wyglądasz cudownie, ale możesz jeszcze lepiej - odparłam z uśmiechem.
- No dobrze, niech już będzie.
- Cieszę się. Wolisz garnitur czy frak? - zapytałam, oglądając wieszaki. - Ja szczerze mówiąc wolałabym frak. Byłoby bardziej uroczyście.
- Frak? Ali, proszę..
- Będziesz świetnie wyglądać! - powiedziałam podekscytowana. Nic ani nikt nie sprawia mi takiej przyjemności jak zakupy. Godzinami mogłam chodzić po centrum handlowym i wchodzić do sklepów, wybierając rzeczy. Nie jestem żadną pustą lalą, która zachwyca się nad różowymi ciuszkami, bo ja po prostu lubię dobrze wyglądać.
- Mam brązowe dodatki i myślę, że świetnie byłoby ci w brązie. Co ty na to?
- Dobrze wiesz, że przy tobie zgodzę się na wszystko, ale to za dużo - stanął obok mnie.
- Ale dlaczego, Alvaro? - zerknęłam na niego. Był nieco przerażony tym wszystkim, ale starał się kontrolować sytuację.
- Bo lepiej czuje się w czerni niż brązie.
- To decyduj.. Brązowy garnitur albo czarny frak.
- Dobra - westchnął cicho i po chwili zdecydował. - Wybieram frak.
- Idealnie! - klasnęłam w dłonie i podeszłam do ekspedientki. - Chcielibyśmy zobaczyć czarne fraki, które będą pasować na mojego narzeczonego - wskazałam na Alvaro.
- Pan młody? - zapytała z uśmiechem starsza pani.
- Nie, nie - pokręciłam głową.
- Jeszcze nie - dodał z uśmiechem Alvaro. Zaręczyliśmy się ponad pół roku temu, kiedy Alvaro jeszcze był w Anglii na rocznym wypożyczeniu. Nie wiem czy to był efekt tęsknoty czy czegoś innego, ale zgodziłam się od razu. Alvaro jest cudownym facetem i lepszego na świecie na pewno nie ma, więc chce zostać jego żoną.
- Mamy jeszcze prawie półtora miesiąca - mruknęłam cicho i ruszyliśmy za starszą panią.
Przez ponad godzinę Alvaro decydował się który frak będzie mu najlepiej leżał. Nie podejrzewałam, że mój ukochany ma taki dobry gust, bo faktycznie wybrał najlepszy. Oczywiście nie obyło się bez moich komentarzy, ale świetnie sobie z nimi radził. Chyba pierwszy raz w życiu cieszyłam się, że wychodzę ze sklepu, bo trwało to zdecydowanie za długo.
- A buty masz? - spojrzałam na niego.
- Na szczęście tak - uśmiechnął się szeroko.
- Kamień z serca!
- To może pójdziemy na jakąś kawę, co? - zapytał.
- Chętnie - złapałam go za rękę i skierowaliśmy się do mojej ulubionej kawiarni, która akurat mieściła się w tym centrum. Uwielbiałam małe, klimatyczne knajpki. Już od wejścia czuło się aromatyczny zapach kawy oraz świeżego ciasta. Stoliczki oraz krzesła były wykonane z wikliny, co dodawało jeszcze większego uroku temu miejscu.
- Dwie latte i jabłecznik z lodami - zamówił Alvaro, uśmiechając się do kelnerki, która do nas podeszła. Spisała nasze zamówienie i odeszła by je zrealizować.
- A ty się czasem nie zapominasz?
- Chciałem być tylko uprzejmy - cmoknął mnie w nos. - Zazdrośniku - zaśmiał się cicho.
- Nie jestem zazdrośnikiem, tylko muszę cię pilnować.
- Oczywiście. Kocham cię, maluszku - powiedział poważnie, patrząc na mnie.
- Ja ciebie też, Alvaro.
ISCO
Na specjalnie życzenie mamy Leire, musieliśmy cały dzień spędzić u nich. Tak co najmniej jakbyśmy już mieli nie wracać do Madrytu. Moja dziewczyna wychowała się w małym miasteczku pod Madrytem. Do momentu wyjazdu na studia, mieszkała z rodzicami i dwiema młodszymi siostrami. Jedna z nich miała teraz szesnaście lat, a druga dwanaście. Ta starsza ubzdurała sobie, że jest we mnie szaleńczo zakochana i gdy tylko tam byłem, nie mogła się ode mnie odczepić, a Leire zamiast mi pomóc, to tylko się śmiała. Jedyny, który mnie rozumiał to był ich ojciec, który odgarniał ode mnie córkę. Do siebie wróciliśmy dosyć późno i od razu położyliśmy się spać, bo następnego dnia czekała nas podróż na ślub mojego kolegi.
Wstaliśmy dużo później niż to sobie zaplanowaliśmy, ale jak zwykle moja dziewczyna musiała to zwalić na mnie. Na szczęście mieliśmy już wszystko spakowane, więc tylko zjedliśmy śniadanie, ubraliśmy się i wyjechaliśmy w drogę. Pierwsze cztery godziny to ja prowadziłem, a po postoju na stacji benzynowej, Leire uparła się, że mnie zmieni.
Na miejscu byliśmy popołudniu, więc pierwsze co zrobiliśmy po zameldowaniu się w hotelu w Barcelonie, było udanie się do jakiejś knajpki na dobry obiad. Resztę dnia spędziliśmy na szlajaniu się po mieście, byliśmy też chwilę na plaży. W pierwotnym planie mieliśmy iść wieczorem do jakiegoś klubu, ale ostatecznie skończyliśmy w hotelowym pokoju, na kanapie z winem i jakimś nudnawym filmem.
Stałem przed lustrem i zapinałem guziki przy rękawach koszuli, kiedy moja dziewczyna wyszła już z łazienki. Miała na sobie beżową, prostą sukienkę z czarnym paskiem z dużą klamrą i wysokie czarne szpilki. Przyjrzałem się jej dokładnie i stwierdziłem, że była całkowicie gotowa.
- Nikt mi nie uwierzy gdy powiem, że to ja musiałam czekać aż ty się wystroisz - zaśmiała się i oparła o bok szafy.
- Muszę dobrze wyglądać!
- Skarbie, ty zawsze dobrze wyglądasz - podeszła do mnie i ucałowała w policzek, po czym zaczęła sprawdzać czy ma w swojej torebce to co niezbędne.
- Będzie tam dużo moich znajomych. Pewnie połowa z dziewczynami.
- Ekheem... Co mam przez to rozumieć? - zachichotała.
- Nie, nic.. Zupełnie nic - wyszczerzyłem się.
- I wiesz co, nagle naszła mnie wielka ochota na to by poznać więcej twoich kolegów - spojrzała na mnie cwaniacko.
- Leire.. - okręciłem się na pięcie. - Zapomnij o tym!
- To ty zapomnij o ich dziewczynach - podeszła znów do mnie, skradła buziaka i spojrzała na zegarek. - Kochanie, pośpiesz się. Musimy zaraz wyjeżdżać, jeżeli nie chcemy się spóźnić, dobrze?
- No już, już - poprawiłem krawat i byłem gotowy. - Idziemy - wyciągnąłem w jej stronę dłoń. Leire zabrała jeszcze swoją niewielką torebkę i wyszliśmy z pokoju hotelowego. Później windą w dół, przez hol na zewnątrz i byliśmy na parkingu. Wsiedliśmy do samochodu, odpaliłem silnik i ruszyliśmy.
Na miejscu okazało się, że miałem rację. Jordi zaprosił wiele piłkarzy, większość z młodzieżowej reprezentacji Hiszpanii. Ślub odbył się w katedrze w Barcelonie, a później wszyscy goście skierowali się do hotelu pod miastem, w którym miało odbyć się wesele.
Państwo młodzi od razu nas powitali i podziękowali, że jesteśmy w tym dniu razem z nimi. W tym czasie kelnerzy roznosili na tacach kieliszki z szampanami. Zacząłem się rozglądać po wszystkich dookoła i tak jakoś samo się stało, że zatrzymałem wzrok na niewysokiej brunetce w jasnej sukience, która ciągle patrzyła w stronę Jordiego i Melissy z szerokim uśmiechem.
- Zdrowie młodej pary! - nagle usłyszeliśmy krzyk Alvaro, światka i najbliższego przyjaciela pana młodego, który właśnie wpadł do środka i chwycił za kieliszek. Wszyscy zaczęli śpiewać im 'sto lat', a Alvaro już wolniejszym krokiem podszedł do tej dziewczyny, objął ją ramieniem i ucałował w policzek.
- Vazquez szaleje - zaśmiała się cicho Leire.
- Jak zwykle - powiedziałem i upiłem łyk szampana. Jeszcze raz spojrzałem w kierunku tamtych, ale od razu spuściłem wzrok. Nie wiem co mnie napadło, ale ta dziewczyna była bardzo ładna.
- Nie wiem dlaczego mnie jeszcze z nim nie poznałeś - moja ukochana spojrzała na mnie i po chwili pociągnęła za dłoń. O mało nie wylałem szampana, bo dlaczego ona mi to robi?! Jak przez labirynt, mijaliśmy gości by dotrzeć praktycznie na drugą stronę okręgu w którym wszyscy stali. Gdy byliśmy już blisko, ona zwolniła tak, by było widać, że to ja ją tam prowadzę. Pokręciłem tylko głową i już na spokojnie dotarliśmy do tej dwójki.
- Isco! - wydarł się Vazquez. - Jak ja cię dawno nie widziałem! O, widzę, że już nie jesteś sam - spojrzał na moją dziewczynę.
- No trochę się pozmieniało - uśmiechnąłem się. - To jest Leire. Leire, to jest Alvaro - spojrzałem na nią, a ona posłała mi tylko lekki uśmiech. Dopięła swego.
- Bardzo miło mi poznać - Vazquez wyszczerzył się i spojrzał na swoją wybrankę. - A to moja narzeczona Alice.
- Miło mi was poznać - powiedziała cicho szatynka. Wtedy na sali rozbrzmiała melodia i poproszono młode małżeństwo do pierwszego tańca. Niektórzy zostali w okręgu, a inni, raczej to starsze towarzystwo ruszyło zajmować swoje miejsca przy stolikach.
- Spotkamy się przy stoliku, bo teraz idziemy tańczyć - powiedział Alvaro.
- Alvaro, przecież wiesz, że nie potrafię tańczyć - mruknęła lekko zawstydzona Alice.
- Możemy się tylko pobujać - uśmiechnął się do niej o pociągnął w stronę parkietu, gdzie do młodej pary zaczęły dołączać inni.
- To chodźmy i my - uśmiechnąłem się do Leire. Złapała za moją dłoń i również się tam udaliśmy. Piosenka była wolna, właśnie w sam raz do bujania, jak to określił Alvaro. - Zadowolona? - zaśmiałem się do niej.
- Jest bardziej sympatyczny niż myślałam - odparła uśmiechnięta.
- Bo jest w porządku - powiedziałem i znów dziwnie mój wzrok przeniósł się na dziewczynę, tańczącą z Vazquezem.
- Isco, zróbmy odbijanego, bo moja narzeczona zaraz mnie zabije - zaśmiał się Alvaro i porwał moją Leire.
- Hej - uśmiechnęła się nieśmiało dziewczyna, gdy była już w moich ramionach.
- Chciałaś go zabić? - zaśmiałem się.
- Nie, tylko chciał się mnie pozbyć, bo słaba ze mnie tancerka.
- Przesadzasz - uśmiechnąłem się lekko. - Z resztą u nas to Leire bardziej lubi się bawić - dodałem. - To tak samo jak i Alvaro - spojrzała na nich. Właśnie się z czegoś śmiali. - Chyba dobrze się dogadują.
- Na to wygląda - przytaknąłem. - Może pójdziemy już do stolika i tam na nich zaczekamy? Lepiej się czuję na stałym gruncie - powiedziałem, a ona cicho się zaśmiała i zgodziła. Ruszyłem więc zaraz za nią w poszukiwaniu wolnych miejsc.
***
To znowu my - Coppernicana i Moniika! Znów jest Isco, znów jest Alvaro, ale tym razem on w jednej z głównych ról :)
Zapraszamy do czytania i komentowania, a także do wpisywania się do odpowiedniej zakładki z informowanymi!